Liubov pochodzi z Balynzi - miasteczka leżącego 300 kilometrów od polskiej granicy. Ukończyła Czerniowiecki Uniwersytet Narodowy im. Jurija Fedkowycza. Z zawodu jest wykładowcą języków obcych. Biegle mówi po rosyjsku, angielsku, francusku i niemiecku. Niestety, na Ukrainie nie było dla niej pracy. Prawie rok temu trafiła do Polski, do Pakosławia. - Znalazłam w internecie Aiesec - organizację dla studentów, która realizuje program praktyk i wolontariatów. To było dla mnie coś interesującego. W ten sposób trafiłam do Pałacu w Pakosławiu, gdzie w lipcu był organizowany English Camp i wykładałam na nim język angielski dla dzieci - opowiada Liubov Styk. Bardzo jej się tutaj spodobało. - Zauważyłam, że w Polsce są bardzo pozytywni i uprzejmi ludzie. Mimo, że na początku rozmawialiśmy tylko po angielsku, udało mi się nawiązać fantastyczny kontakt z wieloma osobami - podkreśla Ukrainka. Przyjechała na dwa miesiące, a została na dłużej. - Powiedziałam Aurelii Sawarzyńskiej, dyrektor pałacu, że chcę znaleźć pracę w Polsce, ale nigdy nie myślałam, że będę mogła tutaj zostać. To było naprawdę szczęście dla mnie, że pani Aurelia zaproponowała mi pracę w pałacu, gdzie pracuję zarówno w recepcji, jak i przygotowuję liczne promocje - opowiada Liubov Styk. Na Ukrainę wróciła tylko, by przedłużyć sobie wizę. W planie ma nie tylko pracować w pałacu, ale też udzielać lekcji z języka angielskiego, zwłaszcza dzieciom. Na Ukrainie zostawiła rodzinę. - Mama zawszę się martwi o mnie. Ona taka już jest. Dla niej dom rodzinny to wszystko, ale ja jestem taka, jak ojciec i zawsze mówiłam, że po studiach chcę zobaczyć świat. Był taki moment, że chciałam zostać na Ukrainie i mieć rodzinę, pracę. Nawet pracowałam na uniwersytecie przez dwa lata, ale potem zabrakło tam dla mnie miejsca - wspomina Liubov Styk. To wtedy przekonała się, że bez znajomości nic jej się nie uda, a na Ukrainie, jak mówi, jest ogromna korupcja. - Nie chciałam dłużej czekać, bo z czegoś trzeba żyć i zapłacić rachunki. Wtedy zdecydowałam, że muszę wyjechać, choćby dlatego, żeby pomóc rodzicom. Mój tata i brat również wyjeżdżają za granicę do pracy, do Czech, ale tak być nie powinno. Rodzina powinna być razem - podkreśla. Dodaje, że na Ukrainie, by cokolwiek zarobić, trzeba pracować od rana do wieczora. Liubov Styk bardzo przeżywa sytuację w swoim kraju. - W ubiegłym roku pojechałam tam, bo nie mogłam tu już wysiedzieć, kiedy dowiedziałam się, że moi znajomi wracają z wojny. Cały czas myślałam o nich wszystkich, o ich ciężkiej sytuacji i, kiedy zobaczyłam w internecie, że wracają, musiałam do nich pojechać - opowiada. Wspomina, że jej przyjaciele pojechali na wojnę... autobusami. Nie mieli nawet mundurów. - Nasi żołnierze nic nie mieli. Żaden urząd nie dał im pieniędzy, by ich w jakikolwiek sposób uzbroić. Ich zadaniem była obrona granicy, a tak właściwie to czekali, aż ich zabiją. Rosjanie strzelali z rakiet. Wszystko wokół było zniszczone. Moi przyjaciele byli o krok od śmierci. Gdyby główny oficer nie zdecydował o odwrocie i nie odjechaliby pół kilometra dalej, to zginęłoby tam 400 żołnierzy - twierdzi Liubov Styk. Dodaje, że sama, nie mogąc walczyć o wolność Ojczyzny, stara się wspierać ukraińskich żołnierzy. - Właśnie zrobiłam coś małego dla jednego żołnierza - kupiłam mu hełm. Było bardzo ciężko go znaleźć, ale udało się - mówi. Dla niej sytuacja ma też akcent osobisty. Jej chłopak wybrał Ojczyznę i poszedł dobrowolnie na wojnę. - Było mi bardzo ciężko, bo ja tutaj, a on tam i codziennie musiał stawiać czoła strasznej sytuacji. Zrozumiałam jednak jego wybór. Dziś mogę mówić, że Bóg dokonał cudu. Codziennie się modliłam za mojego ukochanego i jego kolegów. Kiedyś do mnie zadzwonił i powiedział: „Wiesz, Bóg dzisiaj nas jakby w rękach trzymał, bo z jednej strony było wszystko spalone, z drugiej - zniszczone, a my w środku, tak jakby Bóg nas w rękach zamknął, ochronił” - a ja modląc się mówiłam do Boga: „Trzymaj ich w swoich rękach”. Ja naprawdę wierzę, że Bóg ochrania Ukrainę i naszych żołnierzy - mówi Liubov Styk. Ukrainka chwali postawę Polaków, którzy wspierają też rodaków w wlace o wolność Ukrainy. - Chciałabym im powiedzieć wielkie dziękuję. Niejeden żołnierz twierdzi, że bardzo dużo pomocy napływa do nich właśnie z Polski - uważa Liubov Styk.
LIUBOV STYK O WOJNIE W JEJ KRAJU Wojna bardziej jest na wschodzie kraju, a moja rodzinna miejscowość leży na zachodzie. Jest tam zdecydowanie spokojniej. Mieszka tam większość patriotów i na początku była taka sytuacja, że ludzie ze wschodu uciekali, a z zachodu jechali, aby bronić Ukrainy. Dużo naszych chłopców tam pojechało. Z kolei, nasze kobiety pomagają zbierać pieniądze dla żołnierzy. Najgorsza sytuacja jest na wschodzie, chociaż w całej Ukrainie bardzo wzrosły ceny. Na przykład, średnia wypłata na Ukrainie wynosi 1.500 hrywien, a za puchową, zimową kurtkę musimy zapłacić w sklepie 2.000. Na wsi jest trochę łatwiej, bo w ogrodzie zawsze mamy coś do jedzenia, ale ogólnie wszystko jest bardzo drogie. Teraz jest ciężko również z pracą. Nie ma, gdzie pracować, żeby coś zarobić. Na szczęście, nieczęsto zdarzają się przypadki, że ktoś coś tam ukradnie z głodu, ale na wschodzie kraju pod tym względem jest niebezpiecznie.
Jak wyglądały Święta Bożego Narodzenia u Liubov Styk? Zaczynamy świętować 6 stycznia w tzw. Dobry Wieczór, kiedy to jedzona jest „Święta Kolacja”. W tym dniu wszystkie dziewczyny w domu gotują kolację składającą się z 12 bezmięsnych potraw. Głównym daniem jest kutia. Przed kolacją stawiamy świeczkę i się modlimy. Pod stół kładziemy snop zboża i, kiedy są dzieciaki w rodzinie siadają na ten snop i zachowują się jak kury znoszące jajka. Dla dzieci jest to świetna zabawa. Jeżeli w rodzinie jest ktoś, kto zmarł, to z myślą o nim kładziemy dodatkowe nakrycie. Jeszcze przed kolacją dzieci chodzą z kolędami i pod oknami śpiewają o Bożym Narodzeniu. Każdy gospodarz wtedy wychodzi i daje pieniądze lub coś słodkiego. Na następny dzień mamy specjalny koncert i to dzień, kiedy wszyscy idziemy do rodzin w gości. Na trzeci dzień chłopaki i dziewczyny prezentują występ, w którym pokazują scenki narodzin Syna Bożego. 12 dni po Bożym Narodzeniu mamy objawienie Boga. W tzw. Szczedry Wieczór idziemy nad rzekę, gdzie odbywa się liturgia, a Święty Ojciec święci wodę. Wtedy to dziewczyny i chłopaki, a nawet starsi ludzie kąpią się w tej wodzie. Oni wierzą, że będą zdrowi, a woda w ten dzień ma zbawienną siłę. Bierzemy tę wodę do domu i przed śniadaniem 19 stycznia wszyscy ją pijemy. Później przychodzi Święty Ojciec, który kropi wodą dom i wszystkich domowników.
Jak można pomóc Ukrainie? Pieniądze dla protestujących na Ukrainie zbiera m.in. Polska Akcja Humanitarna. PAH nie przyjmuje darów rzeczowych. Wszystkie osoby chcące wesprzeć ich działania na Ukrainie, proszone są o przekazanie darowizny finansowej na numer rachunku BPH S.A. 91 1060 0076 0000 3310 0015 4960 z dopiskiem „Ukraina”