reklama

Łowił ryby prawie na całym świecie

Opublikowano:
Autor:

Łowił ryby prawie na całym świecie - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości

30 lat spędził na statkach rybackich i przetwórstwa rybnego. Pływał po morzach i oceanach, zwiedził kilkadziesiąt krajów o różnorodnej kulturze i klimacie. Dziś Celestyn Kaczmarek z Jutrosina zajmuje się przydomowym ogrodem i hoduje pszczoły. \r\n 

\r\nUrodził się w Rzeszowskim, ale w wieku 5 lat przeprowadził się z rodzicami do Jutrosina. Tu właśnie chodził do szkoły podstawowej, po wojnie naukę dokończył w gimnazjum w Miliczu. Od dziecka marzył, żeby zostać marynarzem i pływać po morzu. Umówił się więc z kolegami, że razem wstąpią do marynarki wojennej. - Było nas troje: Jurek Tyczewski, Franek Jankowski i ja - opowiada Celestyn Kaczmarek z Jutrosina. - Razem pojechaliśmy do Gdyni i dostaliśmy się do marynarki. To był 1948 rok. Trafiliśmy do batalionu łączności. Ja spędziłem tam 3 lata, drugi z kolegów 5, a trzeci pracował tam później zawodowo. Ja chciałem koniecznie pływać na statkach, bo ciągnęło mnie do morza. Wtedy, zaraz po wojnie flota była mała i ciężko było się dostać, ale lepiej funkcjonowało rybołówstwo dalekomorskie.

Spełnione marzenie
    Najpierw jutrosinianin zatrudnił się przedsiębiorstwie DARMOR w Gdyni. Tam przez dwa lata pływał na niewielkich statkach rybackich, głównie na Bałtyku. Potem na większych okrętach na Morzu Północnym, gdzie wyławiano makrele i śledzie. W międzyczasie ukończył Technikum Przetwórstwa Rybnego. - To była ciężka praca. Szczególnie na Bałtyku zimą, kiedy trzeba było patroszyć ryby na mrozie. W rękach traciło się czucie - opowiada. Gdy do portu przychodziły coraz większe statki przetwórcze i było ich znacznie więcej, powstało w Świnoujściu Przedsiębiorstwo Połowów Dalekomorskich i Usług Rybackich ODRA. Celestyn Kaczmarek zaczął więc pracować na coraz większych statkach, liczących nawet 80 osób załogi. Były to pływające przetwórnie rybne, na których złowione ryby od razu przerabiano. Jutrosinianin początkowo zatrudniony był na stanowisku mistrza, ale z biegiem czasu został głównym technologiem. Nauczył się trochę angielskiego, podstaw hiszpańskiego i zrealizował swoje marzenie - pływał po morzach w różnych zakątkach świata.

Na wodach Ameryki i Afryki
    Jutrosinianin sporo tras morskich odbył w kierunku Kanady i Stanów Zjednoczonych. Przy okazji postojów w tamtejszych portach, zwiedził, m.in. Nowy Jork, Baltimore, Halifax, Vancouver. - Niektóre rejsy trwały po pół roku. Od lat 70. nie musieliśmy z pełną ładownią wracać do kraju, bo rybę od nas w morzu odbierały bazy. Później także załogi były wymieniane lotniczo - relacjonuje Kaczmarek, który spędził także sporo czasu w Afryce, a rok w Ameryce Południowej. W Peru, w Limie polska załoga szkoliła miejscowych rybaków. Jak zaznacza jutrosinianin, był to jeden z jego najdłuższych pobytów na morzu, a dodatkowo najtrudniejszy i najbardziej niebezpieczny moment w jego pracy. I nie chodziło tylko o warunki, w jakich się znalazł, bo w Limie było wówczas niebezpiecznie, szerzyła się przestępczość. - Uczyliśmy ludzi pochodzących z Andów - z terenów bardzo biednych, małocywilizowanych. To było okropne. Na początku chcieliśmy ich traktować jak swoich, ale kradli rzeczy przeznaczone dla wszystkich, dlatego później wydzielaliśmy żywność i inne rzeczy, żeby było sprawiedliwie. Im to i tak nie pasowało. Zdarzyło się, że chłopakowi, który się tym zajmował wbili nóż w plecy, gdy spał, a innemu podcięli gardło. Oni byli bardzo niebezpieczni i nieobliczalni - opowiada jutrosinianin. - Specjalnie rozrywali kartony z rybą, gdy rozładowywaliśmy się w porcie, bo wiedzieli, że te uszkodzone trafią do nich. Cieszyłem się, gdy praca tam dobiegła końca. W tamtych latach ryb w morzach nie brakowało, a łowiska coraz bardziej się powiększały, więc Celestyn Kaczmarek łowił też w okolicy Mauretanii, Senegalu i Nigerii. Zazwyczaj po drodze do Afryki statek zatrzymywał się w porcie Las Palmas (na Wyspach Kanaryjskich), gdzie uzupełniano zapasy, robiono zakupy. - Długo pracowałem w Afryce. Tam nie tylko łowiliśmy ryby, ale od razu sprzedawaliśmy je w miejscowych portach. Stamtąd przenosiliśmy się z kolei pod Alaskę, czyli na drugą stronę Oceanu Spokojnego - relacjonuje Kaczmarek. - Zdarzyło się, że musieliśmy opuścić tamtejsze wody. Wyprosił nas prezydent USA, gdy w naszym kraju wprowadzono stan wojenny.  Stamtąd wpłynęliśmy więc w dół, przez Przylądek Horn. To było coś wyjątkowego, bo nawet najbardziej doświadczeni marynarze tamtędy nie przepływają, gdyż nie ma takiej potrzeby. My musieliśmy -  bo kierowaliśmy się na Falklandy na połowy błękitka i kalmarów dla Japończyków.
    Celestyn Kaczmarek przepłynął niemal cały świat. Zwiedzał kraje o odmiennej kulturze, tradycjach, klimacie. Najbardziej jednak podobało mu się w Republice Południowej Afryki. - Często zawijaliśmy do Kapsztadu. Tamtejsze wybrzeża są niezwykłe, przepiękne - szczególnie od południowej strony, gdzie Atlantyk łączy się z Oceanem Indyjskim - podkreśla. - Niesamowite wrażenia mam też z czasu, gdy mijaliśmy ogromne lodowce pod wyspą Georgia Południowa. Do dziś pamiętam też widok na Nowy Jork z najwyższego budynku w mieście.

Tęsknił za Jutrosinem
    Żonę Irenę poznał w Świnoujściu - pracowała w Odrze, w księgowości, a później w tamtejszym urzędzie. Dochowali się dwójki dzieci - syna Piotra i córki Lidki.  - Ja nie raz mówiłam, że nie chcę tych jego pieniędzy, ale chcę, żeby był w domu. Szybko mi jednak przechodziło i dalej jak inne stęsknione żony oczekiwałam męża w porcie. Przysięgałam mu przed ołtarzem i zamierzałam tych słów dotrzymać - przyznaje Irena Kaczmarek.  - Przez to, że mało czasu ze sobą spędzaliśmy nasza miłość kwitła - dodaje jej mąż.
    W Świnoujściu mieszkali wiele lat, ale po przejściu na emeryturę Celestyna Kaczmarka ciągnęło w rodzinne strony, mimo iż mieli już kupioną działkę budowlaną w okolicach Międzyzdrojów. Nakłonił jednak żonę, by wrócili do Jutrosina. Irena Kaczmarek przeprowadziła się tu w 1982 roku, a jej mąż cztery lata później. Dorosłe już dzieci zostały na Pomorzu. - Na początku bardzo trudno było mi się przyzwyczaić do tego, że jestem ciągle w domu. Znalazłem sobie więc jakieś inne zajęcie. Zacząłem hodować króliki, gęsi, pszczoły i uprawiać ogród - mówi. - Dzisiaj zostały mi dwa ule i ogród. Za morzem już nie tęsknię, ale czasami mi się ono śni.
     Dzieci nie poszły w ślady taty. Syn najpierw pływał na „bazach”, ale ich już nie ma, więc został taksówkarzem, a córka nauczycielką. - Zawsze mówiła, że nigdy w życiu nie będzie miała męża, który pływa jak tata. Zarzekała się, że woli szewca, kowala, byle był w domu. Ostatecznie jednak wyszła za mąż za... marynarza - opowiada Irena Kaczmarek. - Nasz zięć pływa po całym świecie na statkach pasażerskich. Bazę ma na Florydzie. Nic dziwnego, że się z mężem tak dobrze dogadują. 
(JM)

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE