Zgodnie z oczekiwaniami rodziców Tomasz Ciachorowski miał zostać inżynierem i prowadzić rodzinną firmę lub pracować w stoczni. Wybrał jednak zupełnie inną drogę - aktorstwo. Dziś widzowie znają go z popularnych seriali, w których często gra czarne charaktery, m.in. z roli Artura w „M jak Miłość”.
Ukończył pan Politechnikę Gdańską na kierunku oceanotechnika i okrętownictwo, a to dość zaskakujące.Jako inżynier nie przepracowałem ani jednego dnia. Szczerze mówiąc, pomysł, by wybrać ten właśnie kierunek studiów wyszedł od moich rodziców. Skończyłem wcześniej technikum energetyczne. Tata chciał, żebym przejął po nim zakład obróbki skrawaniem. Dlatego nalegał, żebym skończył jakiś mechaniczny kierunek. Według moich rodziców facet powinien mieć w ręku jakiś porządny fach. A ja się jakoś specjalnie nie opierałem, zwłaszcza, że czułem się niezły z matematyki i fizyki. Mimo wszystko, nie żałuję tych 5 lat na politechnice. Mogę się pochwalić, że skończyłem tę uczelnię z wyróżnieniem. Ale już zgłębiając tajniki budowy okrętów, wiedziałem, że nie będę pracować w rodzinnym zakładzie, czy w stoczni, że to nie jest moje powołanie. Skończyłem studia techniczne, ale poszedłem zupełnie inną drogą.
Aktorską...
Tak. Już podczas studiów na politechnice z dużym oddaniem angażowałem się w rozwijanie swoich umiejętności scenicznych w amatorskiej grupie teatralnej, która działała pod egidą Marynarki Wojennej w Gdyni i była związana ze Związkiem Harcerstwa Polskiego. Tam rozwijałem w sobie zamiłowanie do teatru. I postanowiłem spróbować swoich sił na zawodowej scenie. Dostałem się do Studium Aktorskiego im. Aleksandra Seweruka przy Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie. Okazało się, że spodobało mi się bardziej niż na politechnice. Poczułem, że to jest coś, co chcę robić w życiu.
Gdzie obecnie można pana oglądać?
Na scenie, między innymi w spektaklu „Ranny ptaszek” u boku Barbary Bursztynowicz i Leona Charewicza lub Wojtka Wysockiego (przedstawienie reżyseruje Dariusz Taraszkiewicz – dyrektor Domu Kultury w Rawiczu). Występuję także w Teatrze Capitol u boku Magdaleny Schejbal i Przemysława Sadowskiego w spektaklu „Następnego dnia rano” oraz na małym ekranie w serialu „M jak Miłość”, gdzie już trzeci rok gram Artura - łajdaka, który trochę mąci w wątku miłosnym Mikołaja Roznerskiego i Ady Kalskiej (serialowej Izy). Dzięki mnie ich perypetie są trochę ciekawsze. Moja postać - z tego, co wiem - była przewidziana przez scenarzystów na parę odcinków, ale jej losy nieco się rozwinęły.
Spodobał się pan widzom?
Miałem się tylko pojawić na chwilę, namieszać i ustąpić pola Marcinowi, czyli Mikołajowi Roznerskiemu. Producenci uznali najwidoczniej, że taka postać jest potrzebna i w rezultacie Artur zadomowił się w „M jak Miłość” na dłużej. Wszystko wskazuje na to, że dalej będzie takim mąciwodą.
Często otrzymuje pan role amantów lub przystojnych brutali.
Nie mam nic przeciwko obsadzaniu mnie w rolach czarnych charakterów. To jest dla aaktor ciekawsze niż granie krystalicznie czystych, szlachetnych postaci bez żadnej skazy. Drugi plan, który tacy bohaterowie z reguły zagospodarowują, ma to do siebie, że można pozwolić sobie na trochę bardziej wyrazistą grę. Ja na pewno na taką zmianę kursu nie narzekam. Od pewnego czasu zaczęto we mnie dostrzegać cechy, które widocznie predysponują mnie do grania czarnych charakterów. Wiem, że widzowie bardzo często utożsamiają aktora z graną rolą i może niekoniecznie przysporzy mi to sympatii, ale przynajmniej mnie zapamiętają.
Cała rozmowa z aktorem w świątecznym wydaniu "Życia Rawicza"