Od prawie 20 lat dba o zaplecze klubu piłkarskiego RAWIA RAWAG RAWICZ. Przygotowuje boisko i całe zaplecze do rozgrywek. Potrafi przyjść na stadion dwie godziny przed meczem, by sprawdzić, czy wszystko jest jak należy. Jak sam mówi, klub jest drugą miłością jego życia i działa na niego jak narkotyk. Jest od niego uzależniony.
Grzegorz Lisiecki kilkadziesiąt lat pracował jako zaopatrzeniowiec w rawickiej spółdzielni rzemieślniczej. Ciężko przeżył zakończenie pracy zawodowej, gdy po przebytej chorobie, musiał przejść na rentę, a później emeryturę. Od razy jednak wiedział, że musi sobie znaleźć zajęcie, by bezczynnie nie siedzieć w domu. - Z okna naszego mieszkania doskonale widać cały stadion przy ul. Spokojnej. Zawsze lubiłem piłkę, jako kibic, więc często spoglądałem przez okno i zacząłem chodzić na mecze - opowiada rawiczanin. - Kiedyś zaczepił mnie młody chłopak i poinformował, że organizowany jest turniej dla dzikich drużyn. Poprosił, żebym został ich opiekunem. Zgodziłem się. Drużyna nazywała się „Winiary”. Załatwiłem im nawet koszulki, więc byli bardzo zadowoleni. Tak to się zaczęło...
Społecznie od 2000 roku Grzegorz Lisiecki zaczął działać społecznie na rzecz lokalnego klubu piłkarskiego od 2000 roku. Z biegiem czasu przybywało mu obowiązków. Obecnie jest kierownikiem grupy seniorów, która niedawno awansowała do 4. ligi. Jako gospodarz, kilka dni w tygodniu spędza na stadionie lub na wyjazdach. Jest odpowiedzialny za gospodarkę strojami, czyli pilnuje, żeby zawodnicy otrzymali stroje i, żeby były czyste. Jest odpowiedzialny za stan sprzętu. Robi zaopatrzenie, m.in. w napoje, przygotowuje boisko do meczy. - Niektórym się wydaje, że wystarczy wejść na murawę i grać. A to trzeba spełniać wymogi, zadbać o różnego rodzaju kwestie organizacyjne, np. pokój dla sędziów, obserwatora, dla gości, mediów. Trzeba wywiesić flagi, sprawdzić, czy linie się dobrze namalowane. Bardzo lubię się tym zajmować - zaznacza kierownik drużyny, który wszystkie niezbędne sprawy załatwia jeżdżąc na rowerze. Zdarzyło się nawet, że samodzielnie szył klubowe flagi na domowej maszynie. - Sam się nauczyłem i niekiedy mi się ta zdolność przydaje - zdradza Grzegorz Lisiecki. Jak twierdzi, zdarzało mu się podszywać także firany, czy skracać sukienki żony.
Pierwszą miłością jest żona Choć interesuje się także kolarstwem i uwielbia oglądać najważniejsze wyścigi, to jednak piłka nożna i klub są priorytetem. - To na mnie działa jak narkotyk. Nigdy nie ukrywam, że to kocham. Ale mam w życiu dwie miłości - pierwszą jest żona Maria, a dopiero drugą klub - przyznaje pan Grzegorz. - Żona jest bardzo wyrozumiała. Rozumie tę moją pasję, czasami chodzi na mecze, ale ma też swoje zajęcia, więc się uzupełniamy - opowiada rawiczanin. Maria Lisiecka potwierdza, że należy do Rawickiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku i stowarzyszenia Pomocna Dłoń. Bierze udział w różnego rodzaju zajęciach, wycieczkach, z których przywozi dokumentację fotograficzną, bo bardzo lubi robić zdjęcia. Ostatnio doskonale wychodzi jej także nagrywanie krótkich relacji filmowych z ciekawych wydarzeń. - Jak koleżanki się mnie pytają, gdzie jest mój mąż, to odpowiadam, że u kochanki. One wiedzą, że chodzi o stadion - śmieje się pani Maria. - Mąż jest doskonałym organizatorem i perfekcjonistą, więc stara się, żeby każdy szczegół w klubie był zapięty na ostatni guzik. Potrafi iść na stadion dwie godziny przed meczem, by dopilnować, czy wszystko jest jak należy. Poza tym ma niesamowity kontakt z piłkarzami, zawsze służy im radą i pomocą - zdradza Maria Lisiecka.
- Tata jest tak zakręcony tym sportem, ale zawsze taki był. Pamiętam, że gdy byłam małym dzieckiem uczył mnie co to jest gol i spalony. Dzięki niemu szybko poznałam zasady gry w piłkę nożną, którą jeszcze dzisiaj, jako dorosła kobieta się interesuję. Mężczyźni dziwią się, skąd mam tyle fachowej wiedzy i potrafię rozmawiać o piłce - opowiada Sławomira Bulla, córka państwa Lisieckich, obecnie mieszkająca w Bawarii. - Mój tata jest bardzo troskliwym, dobrym i doskonale zorganizowanym człowiekiem. Potrafi wszystko załatwić. Nawet, gdy byliśmy mali i w sklepach nic nie było, załatwiał mi gdzieś piękne sukienki. Kiedyś kupił dla mnie taką z ogromną kokardą, że wszyscy w Rawiczu mu zazdrości - przypomina. - Dzięki niemu mam niesamowite wspomnienia z dzieciństwa, a tata jest dla mnie w dalszym ciągu wzorem ojca i mężczyzny. On zawsze wiedział, jak nas motywować do podjęcia prawidłowych decyzji i sprawdził się nawet w sytuacjach ekstremalnych. To prosty człowiek, ale o ogromnym sercu. Jestem z niego bardzo dumna.
Grzegorz Lisiecki za swoją działalność na rzecz klubu był wielokrotnie wyróżniany i nagradzany. Jego zaangażowanie docenił także burmistrz przyznając mu statuetkę Działacza Społecznego. - Wśród fanów Klubu Piłkarskiego Rawia Rawicz nie sposób znaleźć kogoś, kto nie znałby Grzegorza Lisieckiego. Jest dobrym duchem drużyny, który nie opuszcza zawodników choćby na jeden mecz - terminarz rozgrywek ma w głowie - mówił włodarz Rawicza wręczając mu statuetkę. Zapytany o marzenia Grzegorz Lisiecki zdradza, że zawsze chciał, by RAWIA awansowała do 4. ligi i niezmiernie się cieszy, że się udało. - Teraz marzę, by dopisywało mi zdrowie i, żeby klub odnosił kolejne sukcesy, bo mam z tego niesamowite satysfakcję - zaznacza.