Podłe rzeczy ludzie potrafią wygadywać o dzieciach, które przyszły na świat dzięki In vitro. 31-latka z Krotoszyna słyszała je wszystkie. Że to potomstwo szatana, że mają bruzdę na czole, że są głupsze, gorsze i że śmierdzą. I choć przepłakała wiele nocy, zwyczajnie bojąc się o przyszłość swoich dzieci, to nigdy nie żałowała, że zdecydowała się na zapłodnienie pozaustrojowe. Gdyby nie ono w jej domu nie byłoby trzech cudów. Kochanych, zdrowych, mądrych uroczych szkrabów, które wnoszą w życie całej rodziny mnóstwo radości i miłości
- Przeszłam poważną chorobę jajników z niebezpieczeństwem utraty życia. Straciłam jeden jajowód, a drugi jest całkowicie niedrożny. Lekarz powiedział mi, że nie mam szansy, by naturalnie zajść w ciążę - opowiada pani Ania z powiatu krotoszyńskiego. Wyrok, który wówczas usłyszała – nigdy nie będziesz mogła mieć dzieci, zaważył na jej późniejszym życiu. Kiedy kilka lat później wyszła za mąż, marzyła o tym, by móc stworzyć pełną rodzinę. Jej jedyną szansą było In vitro.
- Wszystkim wydaje się, że In vitro to prosty zabieg. Chcę dziecko, więc idę, poddaję się In vitro i od razu rodzę. Tymczasem to żmudny i stresujący proces, trwający minimum dwa lata - podkreśla pani Ania. I dodaje. - Wiele wycierpiałam, ale w końcu usłyszałam, że jestem w ciąży - mówi. Radość z narodzin cudownego maluszka była nie do opisania. A kiedy na świat przyszło jeszcze rodzeństwo - też dzięki In vitro - wydawało się, że teraz to już tylko samo szczęście przed całą rodzina. Nic bardziej mylnego.
Po urodzeniu dzieci trzeba było zmierzyć się niestety z ludzką podłością. - Na temat In vitro jest wiele krzywdzących opinii. Wyssanych z palca. Słyszałam, że zabijamy własne dzieci. Nie jesteśmy mordercami. Nie zabiliśmy własnych dzieci. Moje dzieci też nie zabiły innych dzieci. Mrożenie zarodków nie jest morderstwem, bo zarodek to nie człowiek. To zapłodniona komórka, z której dopiero może wykształcić się człowiek - podkreśla pani Ania. I serce jej się kraje, gdy słyszy wręcz nieludzkie opinie głoszone przez ludzi, którzy nie mają pojęcia o zapłodnieniu pozaustrojowym. - Słyszałam, że moje dzieci się nieczyste, że mają bruzdy na czole. Moje dzieci nie mają żadnych bruzd. Na czole miewają guzy, gdy nabiją je sobie podczas zabawy, jak każde inne dziecko. I tu mam żal do niektórych ludzi kościoła, którzy takie bzdury rozpowszechniają. To zabobony i niewydedukowanie. Moje dzieci są ochrzczone, ale nie wiem, co by było, gdyby ksiądz wiedział, że są z In vitro.
Choć In vitro niesie za sobą wiele wyrzeczeń, nieprzyjemności a nawet jak się okazuje strachu to - jak podkreśla mama trójki cudownych maluszków - warto. - Mam dzieci z próbówki i jestem z tego dumna. Gdyby nie In vitro, mój świat nie byłby pełny. Nie miałam dzieci, które są dla mnie całym światem. Dlatego wszystkim, którzy chcą mieć potomstwo, a z takich czy innych względów nie mogą polecam zapłodnienie pozaustrojowe. Bo warto.