reklama

„Tam nikt nie był przygotowany na to, co nadeszło”. Rawiczanin opowiada, jak wyglądała powódź przy granicy z Czechami

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

„Tam nikt nie był przygotowany na to, co nadeszło”. Rawiczanin opowiada, jak wyglądała powódź przy granicy z Czechami - Zdjęcie główne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościStary Gierałtów jest małą miejscowością w woj. dolnośląskim, położoną niedaleko Stronia Śląskiego. Kiedy dotarła tam fala powodziowa z Czech, na miejscu był rawiczanin Damian Korczyński. Opowiada, jak udało mu się wydostać z miejscowości, która w mgnieniu oka została odcięta od świata i jak reagowali mieszkańcy na całą sytuację.
reklama

Damian Korczyński z Rawicza na co dzień zajmuje się szkoleniem psów. Jak tłumaczy, w środę, 11 września 2024 roku, pojechał do górskiej miejscowości Stary Gierałtów w celach szkoleniowych. Razem z nim na miejscu spotkało się kilkunastu innych trenerów wraz z psami.

- W środę było przejrzyste niebo i świeciło słońce - opowiadał.

Dodał, że będąc już w miejscu zakwaterowania, on oraz jego znajomi otrzymywali alerty pogodowe.

- Dostaliśmy alerty pogodowe, które jednoznacznie mówiły, że będą opady deszczu, ale nie będą zagrażały bezpośrednio życiu i zdrowiu - wyjaśnił.

 

Zmiana pogody przyszła w mgnieniu oka

- Pogoda zmieniła się naprawdę diametralnie, w przeciągu ułamków sekund, później już godzin. Wszystko działo się naprawdę bardzo szybko -  relacjonował Damian Korczyński.

reklama

Wyjaśniał, że wszystko zaczęło się w sobotę (14 września) rano.  

- Okazało się, że nad tą miejscowością był jakiś zbiornik, z którego wylała się woda. Fala wezbraniowa przyszła tak szybko, że nie zdążyliśmy zareagować, żeby się szybko z stamtąd wydostać - opowiadał.

Dodał, że w sobotę rano jedynie dwóm osobom z ich grupy udało się ewakuować normalnymi drogami. Kiedy otrzymali informację, że jest to ostatni moment na ewakuację, zamknięty został przejazd jedyną drogą w stronę Stronia Śląskiego. Kilka godzin później droga została zniszczona. Droga w stronę Czech, również została rozmyta.

- Wróciliśmy do miejsca, gdzie mieliśmy zakwaterowanie. Na szczęście, było na wzniesieniu, więc woda bezpośrednio nam nie zagrażała - wskazał.

reklama

Zostali dla psów

Trenerzy dostali informację o możliwej ewakuacji, jednak nie była ona dla nich możliwa do przyjęcia.

- Dostaliśmy sygnał, że jeżeli bylibyśmy ewakuowani, to bez psów. Żaden z nas nie zostawiłby psów w takiej sytuacji. Jednogłośnie podjęliśmy decyzję, że zostajemy i szukamy innego wyjścia - opowiadał Damian Korczyński.

Przyznał, że ośrodek, w którym się zatrzymali należał do jego znajomych i był tam nie pierwszy raz. Dzięki temu wiedzieli o szlaku turystycznym, który dawał im szansę na opuszczenie zalanej miejscowości razem z psami.  

- W niedzielę podjęliśmy decyzję, że w poniedziałek rano pojedziemy jednym samochodem, który ma napęd 4x4 i zbadamy ten szlak. Kiedy okazało się, że możemy przejechać wszystkimi samochodami, spakowaliśmy się już wtedy na spokojnie i przejechaliśmy na drugą stronę przełęczy do Starej Morawy. Ze Starej Morawy mieliśmy wjazd do Stronia Śląskiego. Natomiast później jeszcze musieliśmy omijać wszystkie zalane miejscowości - relacjonował rawiczanin.

reklama

Wyjaśniał, że pokonali drogę w siedem godzin, normalnie zajęłoby im to około dwóch.

Nikt nie był przygotowany

Rawiczanin przyznał, że tak naprawdę, nikt w Starym Gierałtowie nie był gotowy na to, co ostatecznie nadeszło.

- Kiedy wychodziliśmy sprawdzić, jak wygląda sytuacja rozmawialiśmy z mieszkańcami, żaden z nich nie był na to wszystko przygotowany. Oni tam pierwszy raz w życiu coś takiego widzieli, w 97 nie było czegoś takiego u nich - relacjonował.

Przyznał, że on sam był zaskoczony siłą żywiołu.

- Naprawdę, w życiu nie widziałem czegoś takiego. Fala wezbraniowa, która przyszła od strony Czech, to była potężna siła, która niosła ze sobą, już wtedy, kawałki asfaltu, drewno, drzewa powalone, po prostu zrywała wszystko - obrazował.

Relacjonował, że w ciągu dosłownie godziny przyszła fala, która zmiatała wszystko, co było na jej drodze.  

Dotarła pomoc

Jako, że właściciele ośrodka są znajomymi Damiana Korczyńskiego, wie on na bieżąco, jak wygląda sytuacja na miejscu.  

- Wczoraj dotarła do nich pomoc. Jedzenie i woda dostarczane są przez OSP prowizoryczną drogą. Potężna ilość wszystkiego napływa do nich - podkreślał.

Przyznał, że ludzie mieszkający w górach, byli wyposażeni m.in. w agregaty prądotwórcze, ale ze względu na miejsce, w którym mieszkają - w górach trzeba być przygotowanym na różne sytuacje.

- Pytaliśmy ludzi, którzy tam mieszkają, czy będą się ewakuować, mówili, że nie. Nie będą się ewakuować, bo tam jest cały ich dobytek, tam jest wszystko, co mają i tyle - podsumował. 

 

 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
reklama
reklama