Lesława Żurka można oglądać w popularnych serialach - „Barwach szczęścia”, „O mnie się nie martw”, czy „Przyjaciółkach”. Widzom zapadła w pamięć jego postać z filmu „Mała Moskwa”, a jeszcze inni lubią go jako znanego polityka Ryszarda Petru „Uchu Prezesa” (polski serial komediowo-polityczny). Jaki jest prawdziwy Lesław Żurek?
Lesław... imię raczej mało popularne.
Nie wiem, skąd moi rodzice wzięli ten pomysł, by nadać mi to imię, ale Lesław to imię słowiańskie. Można powiedzieć sławiący Lechię, takie pochodne od imienia Lech, bardzo zresztą popularnego w naszym kraju... (śmiech). Wszyscy, rodzice i znajomi, i tak mówią na mnie Leszek.
Więc Leszek, czy to prawda, że to nie aktorstwo cię pociągało, tylko ekonomia?
Tak było, ale uważam, że podejmowanie po ogólniaku decyzji, kim chce się być nie daje pełnej pewności. Jedni ludzie już od urodzenia mają określony cel, a inni nigdy nie wiedzą. Ja chyba należę do tej drugiej grupy i po prostu, w pewnym momencie, zmieniłem kierunek działań. Czy dalej będę się tym zajmował, też nie wiadomo....
Dlaczego ekonomia?
Akademia Ekonomiczna to była wtedy najciekawsza uczelnia we Wrocławiu. Miała dobre studium języków obcych i jako jedyna uczelnia miała swój basen. Serio, zdecydowały dobre warunki? Tak, było tam bardzo przyjemnie. Nie było nudno. Nie widziałem się na uniwerku, bo chyba nie jestem jakimś zwierzęciem uniwersyteckim.
Czy to prawda, że wpływ na zmianę drogi życiowej miały kobiety - najpierw ówczesna dziewczyna, której chciałeś coś udowodnić, a następnie obecna żona, która przekonała cię, byś nie rezygnował z aktorstwa, gdy miałeś chwilę zwątpienia?
Tak, na wszystkie moje wybory wpływają kobiety. Zwłaszcza teraz, kiedy mam córkę i tak pewnie będzie aż do śmierci. Warto słuchać kobiet... Biorąc pod uwagę nasza politykę nie zawsze (śmiech).
Faktem jest jednak, że poszedłeś do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, żeby swojej ówczesnej dziewczynie pokazać, że bycie artystą wcale nie jest skomplikowane.
Dokładnie tak zrobiłem. Udowodniłem, że to pic i fotomontaż te ciężkie egzaminy, do których wszyscy się przygotowują, a tu chodzi o pewne szczęście. Ja miałem szczęście i znalazłem się wśród około 20, którzy się dostali. Zostałem wybrany przez takich samych szczęściarzy, którzy wcześniej przeszli podobną drogę.
Zgodnie z powszechną opinią dostać się do tego rodzaju szkoły jest jednak bardzo trudno.
Na pewno w tym sensie, że jest bardzo dużo chętnych, dlatego ja właśnie uważam, że to jest łut szczęścia, żeby zostać wybranym spośród 700, gdzie 100 osób pewnie jest na podobnym poziomie, co ja. Wiadomo, że gra toczy się między tymi, którzy jednak coś się przygotowywali.
Jednak się przygotowałeś, mimo iż była to spontaniczna decyzja?
Tak, musiałem się chociaż nauczyć tych tekstów na pamięć, znaleźć osobę, która potrafiła mi przekazać wiedzę dotyczącą prawidłowego interpretowania tekstów. Chyba więc, że tak miało być.
Rozumiem, że decyzji nie żałujesz?
Raczej nie. Choć ja nie przykładam jakiejś większej wagi do moich decyzji, jeśli chodzi o studiowanie. Pewnie, gdybym jednak pozostał na ekonomii, też bym to uzasadnił pozytywnie.
Jesteś optymistą.
Tak. Ja zawszę widzę światełko w tunelu. Pomimo smogu, mgły i sześciu miesięcy szarości w Warszawie. Sprzyjają temu tanie wakacje w ciepłych krajach - można szybko zmienić otoczenie i przemieścić w jakieś fajne słoneczne miejsce, by naładować akumulatory. To jest mój sposób, by nie zwariować.
Masz bogatą filmografię. Można cię oglądać w wielu popularnych i bardzo lubianych serialach. Jest rola, którą szczególnie chciałbyś zagrać?
Nie, choć dostaję różne propozycje, do których muszę się bardzo przygotować. Teraz np. też mam taką. Wiem, że będzie mnie to kosztowało dużo zdrowia i to jest dla mnie wyzwanie. To jest praca mocno rzemieślnicza. Nie wiem jednak, czy to rola marzeń, wątpię, ale na pewno jedna z ciekawszych do zrobienia. Nie będę zdradzał szczegółów. Ale przykładowo w Teatrze Szóste Piętro robimy „Ucho Prezesa”, czyli przenosimy film do teatru, co też jest ciekawym, nietypowym zadaniem, ale czy Ryszard Petru jest rolą marzeń...?
„Ucho Prezesa” niewątpliwie odniosło sukces. Zaangażowałeś się w ten projekt, bo interesujesz się polityką? Chyba nie każdy chciałby to robić.
A mi się wydaje, że wielu aktorów, by chciało, bo to się stało prestiżowe. Chyba dlatego, że to jest naprawdę dobrze wykonane pod każdym względem. Nie ma z mojej strony na pewno obawy, że będą jakieś restrykcje z tego powodu, że to robię. A nawet wydaje mi się, że te postaci, które są tam pokazane ocieplają wizerunki naszych polityków. Ktoś nawet zrobił takie badania i wyszło, że jedne bardzo, ale drugie nieznacznie, ale też. Oni powinni być więc wdzięczni i wysyłać wszystkim kwiaty - tym swoim aktorom. Choć ja nie dostałem...
Znacie się osobiście z Ryszardem Petru?
Nie. Uważam jednak, że jest to wyróżnienie dla polityka być pokazanym, to znaczy, że jest zauważalny. Przecież ilu jest takich, których w ogóle nie widać? Polityk powinien jednak być wyrazisty, mieć coś do powiedzenia i to przedstawiać. Jeśli go nie widać, to jest tak jakby go nie było. Niech więc ci, którzy są w „Uchu” dziękują Górskiemu. Nie wszyscy potrafią się z siebie śmiać. A to jest inna sprawa. To jest ludzki problem, nie tylko polityków.
Czyli interesujesz się polityką.
Na pewno nie jest mi ona obojętna. Nie wiem, jak można się nie interesować. Ci, którzy tego nie robią, są chyba takimi owieczkami, które się później ciągnie za sobą i mówi im, co mają robić. Trzeba się interesować, bo jak później wybierać? Musi więc być pełna świadomość i wiedza. Inaczej ludzie się sugerują kolorem buta, albo tym gdzie chadza ktoś taki, albo opiniami innych osób na jego temat. Dla mnie to jest idiotyzm.
Śledzisz na bieżąco sytuację polityczną w kraju?
Tak, choć bardziej przez internet. Nie oglądam telewizji. I to wszelkiej, nie tylko publicznej. Rzadko kiedy ją włączam. Zazwyczaj jednak po 15 minutach, jak widzę ten odpust na ekranie, to wyłączam.
Siebie oglądasz?
Nie. Czasami jedynie przeglądam sceny, które kręcę, ale to na przewijaniu. Nie wciągam się w historie, których jestem częścią jako aktor. Są aktorzy, którzy, którzy przykładają to tego dużą wagę - analizują każdy swój krok, to jak postrzegany jest ich wizerunek. Robienie postaci to jest inna rzecz. A druga to wizerunek prywatny.
No właśnie, Lesława Żurka nie ma na plotkarskich stronach internetowych.
Jestem mało ciekawym kąskiem pod tym względem (śmiech). Jestem jedynie na Instagramie, ale to konto służy mi do promocji spektakli, w których gram. Na różnych eventowych obrzydlistwach nie bywam. Taki jest mój punkt widzenia, choć są tacy ludzie, którym bardzo na tym zależy, bo to później napędza tych obserwujących w internecie, więc oni robią wszystko, by to się nakręcało, to jest sedno ich życia. To jest w sumie dobry temat na film... Mnie takie zachowania drażnią w każdym razie, a po 15 minutach na jakiejś ramówce jestem śpiący.
Starasz się chronić swoje życie prywatne, bo niewiele o nim wiadomo.
Wiadomo o nim tyle, ile ujawnię, czyli rzeczywiście mało. I nikt mnie też nie inwigiluje, więc mogę sobie spokojnie żyć. Wbrew pozorom można grając w bardzo popularnych serialach, prowadzić normalne życie i nie przyciągać uwagi. Czasami trzeba tylko się uśmiechnąć, zrobić sobie z kimś zdjęcie i iść dalej.
Jesteś ciągle „na topie”, więc pewnie dostajesz propozycje z różnych programów rozrywkowych? Nagminnie, średnio co pół roku.
Nie zamierzasz skorzystać?
Nie. Ale niech pytają. Życie pokaże, co będzie. Póki co, wcale się nad tym nie zastanawiam. Mam co robić. Nie muszę się wszędzie pokazywać za wszelką cenę.
Ci, którzy nie kojarzą cię z ekranu, czy teatru, znają twój głos – z dubbingu.
Czytam książki, audiobooki. Robiłem też dubbing do gry Wiedźmin. Jestem tam złą postacią - Lambertem. Okazało się, że to faktycznie jest jakiś ogromny hit, choć ja w gry nie gram. Później wielu ludzi, którzy mnie spotykali, dziękowali mi za tę rolę. W związku z tym kiedyś spróbowałem sobie grę uruchomić i zobaczyć, jak to wyszło. Jest ok. Tym bardziej, że mówię tam nie swoim zwykłym głosem jak teraz, ale takim chropowatym, groźnym (tu prezentuje). To jest nowa przestrzeń dla pracy aktora.
W internecie może mało jest informacji na twój temat, ale można znaleźć takie określenia jak „najprzystojniejszy”, „najbardziej obiecujący”, „najzdolniejszy” i chciałam pytać, jaki naprawdę jest Lesław, ale po tych kilkudziesięciu minutach już chyba sobie odpowiem. Normalny.
Właśnie. Jestem jaki jestem i tyle. Choć faktycznie, ktoś kiedyś o mnie napisał różne rzeczy i to wisi w tym internecie. Pewnie też, kiedyś coś ironicznie dla żartu chlapnąłem i to też gdzieś zostało. Internet niestety zachowuje wszystko. Jaki jestem naprawdę, to pewnie tylko moja żona (aktorka Katarzyna Misiewicz - przyp. red.) mogłaby opowiedzieć.