reklama

Do ślubu wiózł ich uzbrojony żołnierz. Wesele w święta w stanie wojennym

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Do ślubu wiózł ich uzbrojony żołnierz. Wesele w święta w stanie wojennym - Zdjęcie główne
reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościDziś zaplanować wesele to nic trudnego - wszystko zależy tylko od naszych upodobań oraz oczywiście budżetu. Jednak Barbara i Tadeusz pobrali się 40 lat temu - w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia i kilka dni po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego. Wtedy organizacja wesela była nie lada wyczynem.
reklama

Barbara pochodzi z Gorzowa Wielkopolskiego, ale liczną rodzinę ma w Rawiczu, więc w młodzieńczych latach często bywała u swoich bliskich. Tu też - na weselu swojej kuzynki - poznała przyszłego męża Tadeusza. I mimo panującego wówczas ogromnego kryzysu wszystko układało się zakochanym jak należy. Do momentu, aż zaczęli konkretne przygotowania do ślubu. Miał on się odbyć 25 grudnia, w pierwszy dzień świąt. Najpierw ceremonia cywilna w urzędzie, następnie ślub w rodzinnej parafii panny młodej, potem przyjęcie na co najmniej 100 osób w kantynie jednej z gorzowskich jednostek wojskowych.

Pozwolenie na wyjazd z Rawicza

- Mój tata był emerytowanym wojskowym i mieszkaliśmy w tzw. bloku wojskowym przy jednostce, dlatego impreza miała się odbyć w żołnierskiej kantynie - wspomina kilkadziesiąt lat później ówczesna panna młoda.

reklama

Jak opowiada, 12 grudnia 1981 roku, wraz z przyszłym mężem i bratem, przyjechali do Rawicza po resztę rzeczy Tadeusza.

- Myśleliśmy, że wszystko załatwimy bez problemu - opowiada.

Niestety, sytuacja się bardzo skomplikowała. W nocy z 12 na 13 grudnia wprowadzono stan wojenny. Z dnia na dzień zakazano przemieszczania się. Ludzie zaczęli się bać, bo nie do końca wiedzieli, co się dzieje, i co ich czeka. Nie działały telefony, w telewizji nadawano tylko komunikaty wojskowe. 

Narzeczeni nie mogli tak po prostu wrócić do Gorzowa. Potrzebowali specjalnej przepustki. Aby ją otrzymać, musieli zgłosić się na milicję i wytłumaczyć, gdzie i w jakim celu chcą podróżować.

- Zjawiliśmy się tam rano 13 grudnia, pozwolenie nam wydano i wracaliśmy pociągiem do domu - z przesiadką w Poznaniu. Tam było bardzo dużo wojska i mój brat był przerażony, bo nie miał przy sobie dowodu, ale na szczęście obyło się bez dodatkowych kłopotów i kontroli. Do Gorzowa dotarliśmy o północy - relacjonuje Barbara.

reklama

Bez przepustki ani rusz

Stresująca podróż tuż po wprowadzeniu stanu wojennego, to był dopiero początek konsekwencji, jakie dla przyszłych nowożeńców przyniosły zmiany w kraju. W związku z zakazem jakichkolwiek imprez, musieli odwołać huczne wesele - salę, orkiestrę, gości.

- To było na 10 dni przed ślubem. Część rodziny - między innymi tej z Rawicza - zadeklarowała, że mimo wszystko przyjedzie, choć wiązało się to ze zdobyciem specjalnych przepustek - zaznacza Barbara.

Dodaje, że nikogo nie odstraszyło nawet to, że w piwnicy ich bloku było... zakwaterowane wojsko.  Ustalono więc, że przyjęcie połączone ze świętowaniem Bożego Narodzenia odbędzie się właśnie w mieszkaniu rodziców panny młodej, czyli w trzech pokojach o łącznej powierzchni około 49 m2. I na to również trzeba było uzyskać  zgodę.

reklama

Ze wsi pociągiem i saniami do domu

Należy przypomnieć, że grudzień 1981 roku to był nie tylko stan wojenny, ale także sroga zima i czasy, kiedy na półkach sklepowych było... pusto. Weselne jedzenie udało się jednak zdobyć dzięki znajomościom ojca panny młodej. Na wsi załatwił mięso ze świniobicia.

- Przywoził wszystko na raty pociągiem, a my go na stacji odbieraliśmy saniami i dalej transportowaliśmy towar do domu, bo komunikacja miejska też przestała funkcjonować, a poza tym - należało to przeprowadzić w tajemnicy. Tata wędliny zrobił w domu, a wędzarnię zorganizował sobie na pobliskich ogrodach działkowych - wspomina Barbara.

I zapewnia, że było, co zjeść i wypić, a wszystko przygotowano w ciasnej blokowej kuchence. Nie udało się jedynie załatwić odpowiednich butów dla panny młodej i w śnieżnej aurze wystąpiła w delikatnych sandałkach, a weselny fotograf przepadł bez wieści i trzeba było na ostatnią chwilę szukać nowego. 

reklama

Za kierownicą uzbrojony żołnierz

Jedzenie było gotowe, stroje skompletowane, goście przyjechali, więc ślub się odbył, choć świadkowie nie dotarli na czas i trzeba było dokonać spontanicznej zamiany. Do urzędu i kościoła państwo młodzi pojechali czerwoną skodą... prowadzoną przez uzbrojonego żołnierza w mundurze. Jak wyjaśniają małżonkowie, w związku z tym, że ludzie jeszcze nie wiedzieli, jakie konsekwencje mogą ich czekać, nikt nie chciał się zgodzić na tę rolę. Kierowcę znaleziono w jednostce.

Gdy Barbara i Tadeusz oficjalnie zostali już małżeństwem, przyszedł czas na świętowanie. I mimo niesprzyjających okoliczności, złej pogody i dość trudnych warunków lokalowych oraz żołnierskiej warty przed drzwiami, legitymującej każdą wchodzącą do środka osobę, impreza się udała. Wcześniej każda partia gości była osobiście odbierana z dworca przez narzeczonych, by sami nie „kręcili się” po okolicy. Każdy wchodzący do bloku był kontrolowany przez wartowników. Doszło nawet do małego incydentu, gdy kilkuletni kuzyn z Rawicza z ciekawości chwycił za kolbę karabinu jednego z żołnierzy.

- Zrobił się krzyk i zamieszanie, bo wojskowy był chyba bardziej wystraszony od tego dziecka - opowiada jedna z rawiczanek zaproszonych na wesele.

Na górze impreza, na dole żołnierze

Jak wspomina dziś mieszkanka Gorzowa, w malutkim mieszkaniu jej rodziców zmieściło się około 30 osób, w tym największa ekipa z Rawicza.

- Wszyscy się najedli, wytańczyli, bo muzykę puszczaliśmy z płyt i nawet wyspali, choć na podłogach. Na drugi dzień były przecież poprawiny. I nikt nie narzekał, wszyscy byli zadowoleni. Były przecież święta, więc nie zapomnieliśmy podzielić się opłatkiem, a w kącie mieszkania zmieściła się jeszcze choinka - opisuje Barbara.

Dodaje, że wszystko oczywiście było zgłoszone do wojskowego garnizonu, a żołnierze skoszarowani kilka pięter pod mieszkaniem otrzymali poczęstunek i nie przeszkadzali w zabawie.

Goście odjechali dwa dni później i wszyscy bez kłopotów dotarli do swoich domów. I choć od tego wydarzenia minęło 40 lat, Barbara pamięta wszystko, jakby to było wczoraj.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama