Nalewki robi, gdy - jak mówi - „wpada w szał i przychodzi natchnienie”. Na swoim koncie ma różne specjały w 40 smakach. Słynie też z wyśmienitych tortów, które jada się w całej okolicy, m.in. na jutrosińskiej plebanii. - Kiedyś razem z córką zrobiłyśmy 44 torty w jeden dzień - mówi Grażyna Bobrowska.
Znana jest nie tylko w swoim rodzinnym Płaczkowie, gdzie się urodziła i mieszka, ale w całej gminie Jutrosin. Udziela się społecznie na wielu płaszczyznach. Grażyna Bobrowska od ponad 20 lat jest przewodniczącą miejscowego Koła Gospodyń Wiejskich, drugą kadencję pełni funkcję sołtysa swojej miejscowości, a od roku zasiada w Radzie Miejskiej Jutrosina. Na co dzień pomaga w prowadzeniu rodzinnego gospodarstwa oraz sklepu spożywczo-przemysłowego. Nie wszyscy jednak wiedzą, że za jego zapleczem - w mieszkaniu Bobrowskiej znaleźć można wyjątkowe bogactwo smaków i aromatów. Nie potrzeba specjalnej okazji, by zostać u niej poczęstowanym przepysznym tortem domowej roboty. Tego rodzaju wypieki są specjalnością Grażyny Bobrowskiej i jej córki Joanny.
- Pieczemy różne ciasta, ale najbardziej lubimy torty. Nigdzie się tego nie uczyłam, bo z zawodu jestem sprzedawcą, ale zawsze podpatrywałam w kuchni moją mamę, tak jak teraz moja córka mnie - wyjaśnia Grażyna Bobrowska. - Naszym rekordem były 44 torty w jeden dzień - dodaje Joanna. Jak wyjaśniają, był to upominek dla znajomych i sąsiadów z okazji ślubu jednego z synów pani Grażyny. - Były to wypieki różnej wielkości. Zajmowałyśmy się tym od 11.00 do 20.00. Gdy robiłyśmy takie ważące około 1 kg, to cztery formy jednocześnie wkładałyśmy do piekarnika. Wszystko szło taśmowo - Asia przekładała blaty, a ja ubijałam śmietanę. Same sobie później nie dowierzałyśmy, że dałyśmy radę - zaznacza mieszkanka Płaczkowa.
Nie więc dziwnego, że w ich rodzinie na żadnych uroczystościach - urodzinach, imieninach, chrzcinach, czy świątecznych spotkaniach nie ma na stole kupnych słodkości. Zawsze jest domowy tort. Zdarza się, że piecze także dla zaprzyjaźnionych osób z całej gminy - nawet dla proboszcza jutrosińskiej parafii. W domu Bobrowskich nie ma więc tygodnia bez przygotowywania tortu.
- Ostatnio piekłyśmy na komunie. Robimy, takie jak ktoś sobie zażyczy, np. capuccino lub tort szachownica, za który kiedyś zdobyłam nagrodę. Teraz na czasie są torty hawana lub ze śmietaną i truskawkami - mówi Grażyna Bobrowska. Wyjaśnia, że do pieczenia używają wyłącznie naturalnych, sprawdzonych składników - często są to np. dżemy i konfitury z ich spiżarni. Same robią też dekoracje - między innymi kwiaty z masy marepanowej, którą samodzielnie wykonują. - Przepisu nie zdradzimy, nie dlatego, że to tajemnica, ale dlatego, że sama nie wiem, ile czego dodaję. Robię to zazwczaj na „oko”, dlatego nigdy nie są identycznie równe - śmieje się pani Grażyna. Zdradza, że elementy do dekoracji często wykonuje oglądając telewizję. - Gdy robiłyśmy te 44 torty, musiałam zrobić ponad 200 kwiatków i z tego wszystkiego zapomniałyśmy nasze dzieła sfotografować - wyjaśnia Bobrowska. Dopowiada, że zdarza im się upiec około 100 tortów przez pół roku i, że ostatnio coraz większą część czynności wykonuje córka, która swoje pierwsze ciasto przygotowała mając 13 lat. - Wzięłam przepis z jakiejś gazety i tam wszystkie składniki było trzeba odmierzać na wadze. Placek nie udał się. Zraziłam się. Drugi raz zabrałam się do pieczenia dopiero dwa lata później - przyznaje Joanna Bobrowska.
Dziś przygotowanie tortu zajmuje jej zaledwie kilkanaście minut. Obydwie do perefkcji opanowały robienie kilku biszkoptów jednocześnie. Dokładnie wiedzą, kiedy zacząć bić kolejny, żeby trafił do piekarnika, jak tylko pierwszy się upiecze. Dodają, że przy takiej ilości wypieków, domowy piekarnik jest mocno obciążony, podobnie jak... rachunek za prąd. - Domownicy jednak nie narzekają. Poza tym, zawsze znajdzie się ktoś chętny na nasze słodkości - zapewniają. Śmieją się, że całe szczęście iż mają na miejscu sklep, bo tak musiałyby cały czas jeździć po cukier, mąkę i jajka...
Goście Grażyny Bobrowskiej są częstowani nie tylko domowymi wypiekami, ale także nalewkami wykonanymi przez nią samą. Wytwarza je od około pięciu lat. Zaczęła od malinowych i wiśniowych, a dziś wykonuje je z niemal wszystkich owóców, a także ziół, przyraw, a nawet pestek od jabłek. Jak mówi, nalewkę można zrobić ze wszystkiego - nawet z ogórków zielonych. - Zależy od tego, na co akurat jest sezon: jeżyny, maliny, porzeczki, żurawina. Teraz pierwszy raz robię z akacji, właśnie byłam w lesie by zerwać taką pachnącą, ekologiczną - tłumaczy sołtyska, która stworzyła już kilkadziesiąt różnych nalewek.
Początkowo brała przepisy z różnych publikacji, ale szybko nauczyła się sama tworzyć nowe kompozycje. Nalewki noszą charakterysyczne nazwy, jest więc „Pokusa starej panny”, „Łzy bazyliszka”, „Koniak proboszcza”. Kiedyś liczyła, że wykonała już trunki o 40 różnych smakach, m.in.: moreli, porzeczki, jagody, wiśni, maliny, kardamonu, imbiru, żurwawiny, mięty, orzechów, pigwy, czarnego bzu, czy wanilii. Co z nimi robi? - Zazwczaj rozdaję, bo sama, ze względu na leki, które biorę, nie bardzo mogę je pić. Domownicy też nie przepadają za tego rodzaju alkoholem. Po prostu lubię je robić i mieć. Zabieram się za ich wytwarzanie, gdy „mnie szał weźmie”, natchnienie mnie nachodzi - przyznaje żartobliwie Grażyna Bobrowska. Zdardza, że jej nalewki było ostatnio fotografowane i opisywane, ponieważ wzmianka o nich znajdzie się publikacji turystycznej „Szlakiem Adama Mickiewicza”. - Będą tam pakosławskie potrawy i jutrosińskie nalewki - zgłosiłam tam kilka trunków, według starych receptur – zdradza.