Mieczysław Poniewiera od 50 lat gra na organach. Większość z nich spędził w Jutrosinie. - To niełatwy zawód, gdzie bardzo ważna jest dyspozycyjność, bo przecież zdarzają się msze pozaregulaminowe, np. ślubne. Jak każdy organista, tak i ja często muszę mierzyć się z bardzo trudnymi warunkami pracy: od bardzo niskiej temperatury w świątyni, przez stan instrumentu, do wymagań proboszcza - uważa Mieczysław Poniewiera. Od dziecka lubił śpiewać i słuchać muzyki. - Już w szkole podstawowej chętnie śpiewałem podczas akademii, ale co ciekawe, nigdy nie chciałem się uczyć czytać nuty. Nigdy nie przypuszczałem, że ta wiedza będzie mi potrzebna w przyszłości - opowiada jutrosinianin, który kończąc szkołę podstawową nie bardzo wiedział, jaki wybrać zawód. Za namową rodziców miał zostać stolarzem, jednak nie mógł znaleźć miejsca, gdzie mógłby odbyć praktyki. - Po wakacjach zostałem w domu, grywając z bratem z zespole muzycznym. Wtedy tata mi podpowiedział, że może bym poszedł za organistę. I tak zaczęła się moja przygoda z organami, która trwa już prawie 55 lat - mówi jutrosinianin. Naukę rozpoczął w szkole organowej u Ojców Franciszkanów. Jeszcze jako uczeń pracował w parafii pod Wrześnią. Potem jeszcze grał przez 6 lat w podgnieźnieńskiej parafii i kolejne 14 w Konarach. - Do Konar trafiliśmy w kwietniu 1966 roku przez przypadek. Dyrektor miejskogóreckiej cukrowni przyjechał do Gniezna i przyszedł na chór, gdzie ja grałem. Spodobało mu się moje granie i kiedy usłyszał, że mamy trudne warunki mieszkaniowe, zaproponował nam przeprowadzkę na wielkopolską wieś - wspomina organista. Prawie 35 lat jest organistą w kościele pw. św. Elżbiety w Jutrosinie. Mieczysław Poniewiera i jego żona Irena przysięgę małżeńską składali 19 grudnia 1959 roku. Mają czworo dzieci i dwanaścioro wnucząt. Cieszą się z narodzin dwóch prawnuczek: Ali i Mai. Do Jutrosina przeprowadzili się 34 lat temu z pobliskich Konar, gdzie mieszkali po przyjeździe w 1966 roku z Gniezna. Wspólnymi siłami wybudowali dom. Przez wiele lat mieli również małe gospodarstwo rolne. Jak zaznacza pan Mieczysław, dewizą na szczęśliwe pożycie jest miłość, wierność i uczciwość małżeńska. Oboje przyznają, że kochają się cały czas tak samo - jak te 55 lat temu. Każdy ich dzień jest wielkim świętem. Dają temu wyraz choćby podczas wspólnych posiłków, kiedy to pani Irena uroczyście podaje ulubione potrawy męża. - Żona zawsze pierwsza wstaje. Zanim ja zejdę na dół to ona już uszykuje śniadanie i poranną kawę - opowiada Mieczysław Poniewiera. Razem wyczekują niedzielnych odwiedzin dzieci i ich rodzin. Każdą wolną chwilę spędzają w przydomowym ogródku. - Ja bardziej rekreacyjnie. To głównie mąż sadzi, sieje czy pieli grządki - dodaje Irena Poniewiera.