Tadeusz Błochowiak żadnej pracy się nie boi, bo jak mówi, praca uszlachetnia, a przez sen i bezczynność człowiek marnuje znaczną część swojego życia. Wychodzi z założenia, że każdą jego chwilę trzeba maksymalnie wykorzystać. Od ponad 30 lat działa więc w stowarzyszeniu Sparta, którego jest prezesem. Funkcję tę od samego początku pełni społecznie. Daleko mu jednak do wizerunku prezesa w garniturze.
Urodził się w Miejskiej Górce i tu spędził niemal całe swoje życie, z wyjątkiem nauki w szkole średniej i krótkiego czasu, gdy pracował w Janiszewie. Z wykształcenia jest rolnikiem i, m.in. tymi sprawami zajmował się w lokalnym urzędzie miejskim, gdzie przepracował 38 lat. W magistracie zatrudniono go w 1973 roku po reformie administracyjnej, gdy powstały samorządy lokalne. Po roku został jednak zwolniony, bo nie zapisał się do PZPR-u. - To były takie czasy, że każdy pracownik urzędu musiał być w partii. Ja jestem z wykształcenia rolnikiem, więc byłem w ZSL. Gdy odmówiłem przyjęcia legitymacji partyjnej zrobiło się nieprzyjemnie. Ostatecznie zwolniono mnie bez podania powodu, a gdy poprosiłem o jego podanie, odpowiedzi nie otrzymałem - opowiada Błochowiak. - Byłem wtedy młody i nie miałem nic do stracenia, więc powiedziałem mojemu naczelnikowi, że potrzebuję opinię, bo znalazłem nową pracę. Napisał, że dobrze się spisywałem, wzorowo wypełniałem obowiązki. Pojechałem więc do komitetu wojewódzkiego partii z wypowiedzeniem i tym właśnie pismem. Zapytałem ich, czy jedno pasuje do drugiego. Sprawę przedstawiłem też wojewódzkiemu komitetowi ZSL i napisałem do telewizji. Po 8 miesiącach przywrócono go do pracy. - Później chciano, żebym wstąpił do Solidarności. Powiedziałem, że nie jestem wiatrakiem i nie zmieniam co chwilę poglądów. Mam swoje zasady i przez tyle lat nigdzie się nie zapisałem. Chciałem i nadal chcę pracować dla środowiska, dla gminy, a nie dla żadnej partii - przekonuje.
Rozładowywał wagony i uprawiał kalafior
W urzędzie był, m.in. inspektorem ds. rolnictwa, kierownikiem służby rolnej, zajmował się realizacją inwestycji, takich jak budowa szkół, gazociągu, sieci telefonicznej czy wodociągowej. - Przez pół roku podłączyliśmy linię telefoniczną podziemną w 18 miejscowościach. Na otwarciu święciliśmy budkę telefoniczną ustawioną na stadionie - wspomina mieszkaniec Miejskiej Górki. - A gdy budowano wodociągi, to razem z sołtysem Zakrzewa, w niedzielę po południu, rozładowaliśmy na dworcu trzy wagony z rurami, bo nie miał kto tego zrobić, a trzeba było to wykonać w ciągu 12 godzin, żeby nie płacić tzw. osiowego.
W trakcie pracy w urzędzie, kilkukrotnie służbowo był z wizytą za granicą i dojrzane tam rozwiązania próbował wdrażać na terenie gminy. Już wiele lat temu zainstalował na stadionie kolektory słoneczne i nakłaniał do segregacji śmieci. - Nie zawsze mnie rozumiano, bo dla mnie w ochronie środowiska, wody, czy gleby nie ma żadnych granic administracyjnych. Uważam, że wszyscy powinni w tym zakresie działać wspólnie, a nie każda gmina dla siebie - wyjaśnia.
Od 30 lat pracuje społecznie
Jego obecne miejsce pracy (od 2011 roku) to Ośrodek Kultury Sportu i Aktywności Lokalnej, gdzie zajmuje się organizacją imprez sportowych i opiekuje boiskiem Orlik. W czasie wolnym można go spotkać na miejscowym stadionie, którym zainteresował się w 1982 roku. Postanowił wówczas, że rozpropaguje sport w całej gminie. Organizował różne rozgrywki zakładowe i starał się, by poprawiono stan niszczejącego obiektu, którym „opiekuje się” do dziś. Od samego początku robi to społecznie, jako wolontariusz. - Nigdy w życiu nie wziąłem za to żadnych pieniędzy, choć ludziom trudno w to uwierzyć - zapewnia Błochowiak, który od 1985 roku jest też prezesem Klubu Sportowego Sparta Miejska Górka. - Ja jednak wychodzę z założenia, że w życiu nie należy się skupić tylko i wyłącznie na pracy zawodowej i rodzinie, ale także zrobić coś dla swojego środowiska – dodaje.
Za pieniędzmi nie goni
Błochowiak to nie prezes w garniturze siedzący za biurkiem. W klubie zajmuje się oczywiście kwestiami administracyjnymi, ale wykonuje też wiele innych prac. Sprząta stadion, kosi trawę, utrzymuje boiska w nienagannym stanie przy pomocy narzędzi, które sam skonstruował. - Mam swoje prototypy, jak McGaywer. Idę na złom i myślę, co można by z niego skonstruować. Na dodatek moje urządzenia cieszą się zainteresowaniem i wypożyczamy je innym klubom - mówi prezes, który informuje, że w najbliższym czasie klub uruchomi dodatkową działalność, jaką będzie właśnie pielęgnacja. - Wiele urządzeń podpatrzyłem podczas pobytów za granicą. Odśnieżarkę „ściągnąłem” ze Szwajcarii, kosiarkę z Niemiec, maszynę do malowania linii z Danii. Jak gdzieś jadę na mecz, to zawsze zaglądam do magazynów i rozmawiam z pracownikiem gospodarczym, bo interesuje mnie nie tylko sport, ale całokształt - tłumaczy prezes, który w opinii mieszkańców gminy jest główną siłą napędową, który ciągnie cały klub. - Jak kopiemy, czy nosimy cegłę, to ja robię to, co wszyscy. Żadnej pracy się nie boję - podkreśla. - Jak trzeba, to i toaletę udrożnię i nie wzywam hydraulika.
Sam też przyjmuje zamówienia na imprezy, które cateringowo obsługuje klub - ta działalność (także wynajem pokoi) pozwala Sparcie uzyskać dodatkowe przychody. - Dotacje są niskie, więc musimy sobie jakoś radzić. Dzięki temu mamy m.in. na bieżące utrzymanie i remonty - wyjaśnia. - Odkąd jestem prezesem rok zawsze kończymy na plusie, chociaż niewielkim. Klub nigdy nie miał żadnego zadłużenia. Poza tym, dzięki mojej osobie mamy pewne oszczędności. Nie musimy płacić żadnemu prezesowi - mówi Błochowiak. Jak twierdzi, jego nie interesuje gonienie za pieniądzem, a wszystko co w życiu potrzebne już ma. - Kiedyś już się dorobiłem. Miałem 3 hektary pola, gdzie uprawiałem warzywa, np. na eksport do Rosji - zdradza.
Najpierw klub, później reszta
Kiedy wiecznie zajęty prezes ma czas dla najbliższych - żony, dzieci i wnuków? Jak godzi życie rodzinne z działalnością klubu? - Żona „wiedziała kogo brała” i przez tyle lat już się przyzwyczaiła. Nie narzeka, że ja już o 7.00 idę do klubu. Codziennie obiad mi przywozi tutaj, a ja nie jestem wybredny i jem nawet zimne posiłki. Piję tylko i wyłącznie zimne napoje. Nie toleruję tylko kaszy, bo przez wojsko mi się przejadła - śmieje się Tadeusz Błochowiak. Jak zaznacza, codziennie do domu wraca około 21.00. Weekendy najczęściej spędza... na stadionie. - Wszyscy już wiedzą, że pierwszy jest dla mnie klub, a później reszta. Uważam, że każdy powinien sobie wygospodarować czas na wszystko. Ja tak mam i nie marnuję też czasu na przesypianie go, bo życie jest krótkie. W weekendy, najpierw wykonuję czynności związane z klubem, a później dopiero idę na imprezę rodzinną, czy wesele. Lub odwrotnie - bywa, że z jakiegoś wesela jadę prosto na stadion - opowiada Błochowiak. Zapewnia, że mimo natłoku czynności związanych z funkcjonowaniem klubu, czas dla rodziny zawsze znajduje. - Oni często przychodzą do mnie. Syn kiedyś grał w piłkę, teraz zięć trenuje w klubie, 6-letni wnuk też interesuje się piłką. Synowa biega, więc łączy nas sport - mówi. Co roku wygospodarowuje też pełne dwa tygodnie na wakacje, które spędza z całą rodziną.
Na mecz jedzie rowerem
Tadeusz Błochowiak interesuje się też ekologią i ochroną środowiska. Lubi biegać i jeździć na rowerze. Pojechał nim nawet do... Papieża. - Co prawda, najpierw podróżowałem autobusem, a dopiero od granicy austriacko-włoskiej jechałem rowerem do Watykanu - mówi. Przejechał też całe polskie wybrzeże. Miał nawet znaleźć się w ekipie technicznej Jana Lipczyńskiego, który na rowerze przejechał przez Stany Zjednoczone. Zrezygnował jednak z wyjazdu, bo nie chciał opuszczać klubu - na ten czas przypadało akurat 90-lecie jego istnienia.
Rowerem jeździ bardzo często. Bywa, że przy ładnej pogodzie, zawodnicy jadą na mecz busem, a prezes wyjeżdża kilka godzin wcześniej, żeby na miejsce dotrzeć rowerem. Docierał w ten sposób, m.in. do Koła, czy Konina. - Zamiast siedzieć w autobusie i tracić czas, jadę rowerkiem. Zespół zawsze się zatrzymuje i pyta, czy zabrać mnie. Jeszcze nigdy się nie zgodziłem - mówi Błochowiak. - W ten sposób dodatkowo dbam o swoje zdrowie i kondycję.
(JM)