"Dobry wódz nie martwi się przegraną bitwą", czyli Kazimierz Chudy o 36 latach wójtowania

Opublikowano:
Autor:

"Dobry wódz nie martwi się przegraną bitwą", czyli Kazimierz Chudy o 36 latach wójtowania - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości

O politycznych porażkach, ścieraniu się z radnymi i nieuczesanych pomysłach rozmawiamy z wójtem Kazimierzem Chudym, który po 36 latach wójtowania, opuszcza biuro w pakosławskim urzędzie.

Podczas spotkania samorządowców, organizowanego przez Wielkopolski Ośrodek Kształcenia i Studiów Samorządowych, otrzymał pan brązowy medal za 36 lat sprawowania funkcji wójta. Jakie to uczucie być politycznym, jak to pan nazywa „dinozaurem”?

Nie ma się co oszukiwać, wiek robi swoje. Mam już 72 lata. Co by nie powiedzieć to siły fizyczne może już opadają, ale hart ducha cały czas mam ogromny. Jeśli mam kilka spotkań, jedno po drugim i to w różnych miejscach, to faktycznie odczuwam to „w kościach”. Jednak wśród 230 gmin Wielkopolski to ogromny sukces. Moi następcy takiej szansy, póki co, mieć nie będą. Ich „długowieczność” wyklucza dwukadencyjność. Wierzę, że to jednak się zmieni.

Jak czuje się wójt opuszczający po 36 latach pracy swoje biuro?

Nie mam czasu o tym myśleć, że niedługo mnie tu nie będzie. Cały czas jest coś do załatwienia, cały czas spotkam się z mieszkańcami i jeżdżę na różne spotkanie. Żona zawsze mi powtarzała, że na pierwszym miejscu była gmina, a potem rodzina.

Kilka lat temu w jednej z gazet ukazał się wywiad, w którym porównano pana pracę do dokonań króla Kazimierza Wielkiego. Pamiętamy, że król zostawił Polskę murowaną, a jaką gminę zostawia Kazimierz Chudy po 36 latach „panowania”?

Myślę, że zostawiam gminę dobrze urządzoną, wyposażoną we wszystkie media, łącznie z siecią gazową i światłowodową. Do skanalizowania została tylko reszta Góreczek Wielkich i Sworowo. Mojemu następcy zostanie „kosmetyka” - budowa dróg i chodników oraz ścieżek pieszo-rowerowych, czyli to, co najbardziej widać i czego też oczekują nasi mieszkańcy.

Ale zostawia pan też gminę zadłużoną na ponad 8 mln zł.

Nie nazwałbym tego, jak to określają niektóre osoby - niekontrolowanym zadłużeniem, albo że zmarnotrawiono tu pieniądze. Nasze środki poszły tylko i wyłącznie na dofinansowanie zadań, na które otrzymaliśmy unijne wsparcie oraz na inwestycje. Dlatego jesteśmy z inwestycjami kilka lat przed sąsiednimi samorządami. Poza tym gminę systematycznie oddłużamy - spłacamy na bieżąco nasze zobowiązania.

Na przestrzeni lat było panu coraz łatwiej, czy może trudniej rządzić gminą?

Na początku było łatwiej. Mieszkańcy gminy doceniali jej reaktywację i często sami angażowali się w wiele przedsięwzięć. Dwie ostatnie kadencje to już spotykałem się z postawami roszczeniowymi, bo przecież płacą podatki to im się wszystko należy. Coraz trudniej wyciągnąć też mieszkańców do jakiegoś wspólnego działania. W pierwszych latach rada przyjmowała program i po kolei go realizowała. W kolejnych kadencjach coraz bardziej o tym zapominano.

Co pana napawa dumą, kiedy odbywa pan cotygodniowe wycieczki rowerowe po gminie?

Dużo rzeczy, ale taką perełką jest pakosławski pałac. Jego odbudowa ze zgliszczy była ogromnym przedsięwzięciem i, jak się okazało - sukcesem. Patrząc na to, co tam się dzieje i ile osób odwiedza to miejsce, uświadamia mi, że dobrze zrobiliśmy ratując ten piękny zabytek. Niewątpliwie naszą dumą jest też kompleks oświatowo-sportowy. Przecież jeszcze kilka lat temu było tam ściernisko. No i oczywiście zalew. Tam też większość gruntów była nieużytkami, a w tej chwili mamy przepiękne miejsce wypoczynkowo-rekreacyjne.

Zalew. Wiele osób ma panu za złe, że gros przedsięwzięć „kręciło” się właśnie wokół niego. Uważa pan, że to był krok w dobrą stronę?

To był bardzo dobry krok. Nie do końca została zrozumiana idea. Budowę zbiornika i jego zagospodarowanie traktowano jak pomysł na wyrost, zapominając, że akwen powstał w celu ochrony nas przed powodzią. Mamy go ponad 10 lat i od tamtej pory nie mieliśmy tu żadnej powodzi. Mało tego, tegoroczna susza pokazała, jak ważną rolę pełni ten zalew. Zgromadzona w nim woda nawadnia doskonale tereny. Poza tym, zagospodarowaliśmy przestrzeń, która tak naprawdę nie była wiele warta, a że przy okazji rozwinęliśmy tu miejsce na rekreację i wypoczynek, to chyba dobrze. Czekamy na ruch inwestora spod Trzebnicy, który w ubiegłym sezonie interesował się urządzeniem tutaj górki narciarskiej. Jeśli się uda, będzie to kolejny powód, by odwiedzać zalew nie tylko latem. Bywam nad zalewem o różnych porach dnia i zawsze tam kogoś spotykam. I coraz mniej słyszę krytycznych głosów na jego temat. Warto jeszcze dodać, że z budżetu gminy wcale tak dużo pieniędzy tam nie włożyliśmy. Gros funduszy pochodziło z urzędu marszałkowskiego czy budżetu państwa. To nie jest tak, jak w rodzinie, że jest jeden wspólny portfel. W samorządzie trzeba rozgraniczyć źródła finansowania.

Pomysłów miał pan dużo. Wiele z nich nazywano „nieuczesanymi”. Którego panu najbardziej żal, że nie udało się go zrealizować?

Zdecydowanie powiem - przykrycie Łyżwinka, obiektu sportowego, który mógł być również letnim obiektem. Rada nie miała odwagi, by je dofinansować. Niestety podczas weryfikacji projektów na rewitalizację, nasz nie był rozpatrywany ponieważ zabrakło w nim kilku dokumentów. Myślę, że to dla mnie jest porażką. A polityczna porażka to... Chyba nie ma takiej. Radni na ogół mnie wspierali. W naszej gminie, na szczęście, polityka nie brała góry. Jeśli była u nas opozycja, to tylko kierunków inwestowania, a nie polityczna.

Ale jednak z opozycją też pan musiał się ścierać.

Ścieraliśmy się na poglądy, ścieraliśmy się na kolejność inwestowania. Czasami dochodziło do „bitwy”, ale o wojnie nie było mowy. Dobry wódz nie martwi się przegraną bitwą. Martwi się przegraną wojną.

Znany pan jest z noszenia w kieszonce w koszuli notesika i długopisu...

Spisuje swoje spostrzeżenia i myśli. Są one tak ulotne, że jeśli ich nie zapiszemy od razu, to za chwile o nich zapomnimy. Po latach wiem, że to bardzo dobra metoda na gospodarowanie gminą. Choćby podczas takiej przejażdżki rowerowej widzę pewne rzeczy, które dzięki zapiskom przekazuję później pracownikom.

Należy pan do nielicznych włodarzy, którzy nie posiadają w biurze komputera. Jak pan sobie radzi bez komputera?

Ale kto powiedział, że nie korzystam z komputera? Ja bardzo dużo czytam w internecie, sprawdzam wszelkie informacje, czytam komentarze pod wpisami i wszystko to, co dzieje się w innych samorządach. Mało tego, to właśnie w internecie wynajduję wszystkie nowinki związane z moją pasją - modelarstwem, by w efekcie spod moich rąk wyszedł okazały model, na przykład statku. Komputer naprawdę nie jest mi obcy.

Ale na biurku pan go nie ma.

A po co? Tutaj tylko by mi przeszkadzał. To w domu spędzam wiele godzin przy komputerze, aż nieraz moja rodzina musi interweniować.

Jednak swojego bloga czy konta w mediach społecznościowych pan nie założył.

To mnie nie interesuje. Boję się, że jak zacznę czytać kto, gdzie i kiedy zjadł śniadanie, czy z kim poszedł na spacer, to mnie za mocno wciągnie. W moim wieku wiele osób z takich narzędzi nie korzysta, a z młodzieżą wolę spotkać się na przykład na meczu. Moi pracownicy i bez tego zdają sobie sprawę, że ja wszystko wiem, widzę, słyszę i czytam.

Pana następca będzie miał łatwiej czy trudniej?

Łatwiej, bo nasze miejscowości są wyposażone w media i to, co już zaczyna być widać - przychodzą indywidualni inwestorzy, których zachęca atrakcyjność naszej gminy. Jedni chcą stawiać domu. Praktycznie każda miejscowość się rozbudowuje, a w szczególności Białykał, Podborowo i Niedźwiadki. Pierwsza działka na Osiedlu pod Lasem w Pakosławiu jest już zabudowywana. Nasz wysiłek w tworzenie stref gospodarczych też zaczyna procentować. Zjawiają się u mnie przedsiębiorcy, którzy dopytują o nieruchomości w Chojnie, Pakosławiu czy nad zalewem w Sowach. To nie są inwestorzy zatrudniający po kilkuset pracowników, bo takich tu tak naprawdę nie potrzebujemy. Wystarczy tacy, którzy będą rozwijali lokalny kapitał. Jeśli wszystkie rozpoczęte rozmowy zostaną sfinalizowane, to naprawdę nie zabraknie tu miejsc do pracy. Jestem optymistą.

Jakie marzenia ma odchodzący wójt?

Żeby następca utrzymał obrany kierunek rozwoju gminy, nadal wysoko trzymał poprzeczkę, ale też, żeby był wspierany przez radnych i spotykał się z wdzięcznością mieszkańców.

A pan się z nią nie spotkał?

Myślę, że się spotkałem, a świadczy o tym fakt, że jeżdżąc po zebraniach wiejskich, żegnałem się z mieszkańcami i dziękowałem za współpracę. Otrzymałem od nich nie tylko kwiaty, ale także pisane słowa wdzięczności, upominki, a nawet oklaski.

Żal odchodzić?

Jak tak wspominam, to bardzo... aż robi mi się ciężko na sercu.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE