Najpierw pandemia, teraz szalejąca inflacja oraz widoczna już wszem i wobec drożyzna. Od trzech lat małe biznesy nieustannie mają pod górkę. Wielu przedsiębiorców z trudem przetrwało dobijające lockdowny, jednak nie jest w stanie zapłacić kilkakrotnie wyższych rachunków za prąd.
Właścicielka sklepu: "Ze 140 zł na miesiąc nagle zrobiło się 800 zł". A co będzie teraz, zimą?
Magda Sulej od roku prowadzi w Cieszynie swój "ekosklepik" z robionymi świeczkami. O takim biznesie marzyła już w liceum. Ostatnie miesiące sprawiły jednak, że licealne marzenie stało się miejscem walki o byt.
Podwyżki bolą na każdym kroku, dosłownie wszystko drożeje
– mówi Magdalena Sulej, która jest właścicielką B-CANDLE. Kiedyś wyprodukowanie świecy 200 ml kosztowało ok. 15 zł, dziś jest to ponad 35 zł. Wosk i słoiki zdrożały dwukrotnie, a olejki zapachowe o około 20 proc. W zeszłym roku klasyczne świece można było więc kupić za 35 zł, obecnie ich cena wynosi już 65 zł.
Inaczej byśmy nie zarobili
– tłumaczy Magda.
Magdę finansowo wyczerpują także coraz wyższe podatki i ceny usług. Właścicielka sklepu do niedawna za księgową płaciła 120 zł, dziś to wydatek 400 zł miesięcznie. Największym problemem są i tak rachunki za prąd, tym bardziej, że sklep mieści się w kamienicy ogrzewanej energią elektryczną.
Ze 140 zł na miesiąc nagle zrobiło się 800 zł. Bez ogrzewania! A co będzie zaraz, zimą?
– już dziś zastanawia się Magda.
W tym roku właścicielka B-CANDLE niejednokrotnie wychodziła na minus. W jednym z ostatnich miesięcy obrót wyniósł 800 zł.
Czyli nie zarobiliśmy nawet na ZUS
– stwierdza nasza rozmówczyni. Mimo to, Magda nie chce rezygnować z biznesu marzeń i łapie się ostatniej deski ratunku. Przenosi sklep do mniejszego lokalu. Nowy czynsz to ⅓ ceny poprzedniego. Ogrzewanie też ma być dużo tańsze. Czy podoła? Nie wie, bo klienci mają o wiele mniej pieniędzy na produkty "dla przyjemnosci". Stali bywalcy? Są i tacy, choć, jak zauważa właścicielka, i oni zakupy robią rzadziej lub mniejsze. Częściej czekają na wyprzedaże czy kody rabatowe. Te jednak w ostatnim czasie "nie robią szału".
Polski przedsiębiorca, czyli siedmiokrotna podwyżka rachunków i 350 godzin pracy w miesiącu
Podobną walkę toczy Lech Olczak, właściciel otwartej niedawno cukiernii ArcyBiszkopt w centrum Warszawy. Nowy lokal działa od sierpnia. Wcześniej właściciel przez 3 lata prowadził małą pracownię słodkości. Największą bolączką pana Lecha są również wzrastające ceny prądu.
Łącznie podrożał około 7-krotnie i stanowi teraz największy koszt, większy niż za wynajem czy za pracowników
– przyznaje. Na wysokie rachunki nie ma sposobu. Nie pomoże nawet zamknięcie lokalu na kilka dni w tygodniu, bo większość sprzętu musi pracować przez całą dobę.
Podrożały również produkty, które stanowią większość koszyka zakupowego cukierni. Jak mówi właściciel, ceny cukru, masła, śmietany czy mascarpone wzrosły w ostatnich latach o 50-100 proc. Ceny mąki, jaj i opakowań "nie wystrzeliły jeszcze w kosmos", jednak i w tym przypadku pan Lech obawia się gwałtownych podwyżek. Żeby zachować dawne marże, cukiernia musiałaby podnieść ceny produktów o 100-150%. Właściciele zdają sobie jednak sprawę, że kryzys dotyka także klientów. Wielu z nich nie mogłoby sobie już pozwolić na tak drogie wyroby cukiernicze.
Na ten moment lokal przynosi straty. Pan Lech prowadzi jednak drugą działalność i może jeszcze tracić na cukierni. Mimo wszystko ma nadzieję, że nie potrwa to długo.
Żona wkłada około 350 godzin w miesiącu ja około 150 godzin, więc nawet wychodzenie na zero nie będzie satysfakcjonujące, gdy robimy tu trzy etaty
– przyznaje pan Lech.
Przed zamknięciem biznesu właściciele bronią się, jak tylko mogą. Niedawno podpisali umowę na tzw. produkt giełdowy (cena prądu zależna od jeg ceny na giełdzie).
Liczę na jakieś obniżki, bo jeśli zacznę w lutym płacić zgodnie z nowym taryfikatorem, to mogę zamykać biznes
– stwierdza pan Lech.
Nie wszystkie biznesy wytrzymują kryzys. Po wielu latach działalności znikają kultowe miejsca
Skali podwyżek nie unieśli właściciele Chatki Małgorzatki, pracowni cukierniczej w Zielonej Górze, słynącej w mieście ze świeżych rogali, pączków i drożdżówek. Biznes wraz z małym firmowym sklepem zamknięto 31 października.
Z trudem przetrwaliśmy pandemię, kiedy wszystko było zamknięte, nie odbywały się żadne targi, wesela, imprezy
– mówi właścicielka, Małgorzata Kościak. Niestety, obecny kryzys to już było za dużo. Największym obciążeniem stały się ceny paliw.
Nasz sklep generował ok. 50 proc. przychodów całej firmy, pozostałą część stanowiła sprzedaż wyjazdowa, czy to do zaprzyjaźnionych sklepików, czy weekendowe wyjazdy na targi, festyny, wesela
– tłumaczy nam pani Małgorzata. Przez rosnące ceny paliwa cukiernia musiała znacząco ograniczyć dostawy.
Na coraz trudniejszą sytuację wpływały także rosnące ceny produktów.
Co otrzymywaliśmy fakturę od dostawcy, to złotówkę, dwie, drożej na kilogramie masła, twarogu, śmietany. I tak od początku roku, miesiąc w miesiąc
– mówi rozmówczyni. Właściciele podnosili ceny, ale to sprawiało, że kawałki ciasta, jakie kupowali ich klienci, były coraz mniejsze. Zdarzało się nawet, że rezygnowali z zakupu ciasta, żeby mieć na chleb lub inne podstawowe zakupy.
Prowadzący biznes przestraszyli się również podwyżek cen prądu, na którym – jak mówią – opierało się sto procent ich pracy.
Piec, smażalnik, miksery, mieszalnik do ciasta, lodówki. Choćby nie wiadomo co, nie byliśmy w stanie w żaden sposób oszczędzać w tym zakresie, bo tych sprzętów musieliśmy używać. Pracowaliśmy od samego rana, czasem nawet od 3:00. Dla niektórych środek nocy. Bez światła się nie da
– ironizuje pani Małgorzata. Dodatkowym obciążeniem dla właścicieli był spłacany kredyt i leasing. Opłaty wzrosły o ok. 30-40 proc.
Klienci też oszczędzają: ciastko na pół, makaron na dwoje, bez deseru
Drożyzna pokonała także niepowtarzalne Stare Kino w Milanówku, w województwie mazowieckim. Knajpę łączącą kulinaria z kulturą, dzięki czemu przez 10 lat zdążyła stać się miejscem bez wątpienia kultowym. Co nie pozwoliło jej trwać dalej? Przede wszystkim wzrastające koszty.
Za prąd przychodziła kwota do 5 tys. złotych, a później kwota 15 tys. złotych
– mówi Agnieszka Jakacka, właścicielka.
Jak dodaje, to także kwestia tego, że ludzie po prostu "trochę przykręcili kurki".
Sama widziałam, jak przychodzili klienci i brali sobie ciastko na pół, makaron na pół, zupę dojadali po sobie. Już nie pozwalali sobie przyjść i zjeść zupę, drugie danie i deser, tylko musieli wybrać, że albo przychodzą na deser, albo przychodzą na drugie danie
– opowiada nasza rozmówczyni. Pani Agnieszka długo "boksowała się" z decyzją, która była jedną z najtrudniejszych w jej życiu.
Wstawiłam też w Warszawie do komisu swoje rzeczy gastronomiczne i o tym, że się nic nie sprzedaje, to nie muszę mówić, ale ten właściciel mówi, że jest na tym rynku 35 lat i w takim tempie knajpy jeszcze się nie zamykały. Nie ma dnia, żeby ktoś nie zadzwonił i nie spytał, czy może przywieźć rzeczy do sprzedania. Mówił, że jeszcze trochę i będzie musiał odmawiać, bo już się nie mieści ze wszystkim
– dodaje właścicielka Starego Kina.
Doradca restrukturyzacyjny: W najgorszej sytuacji są piekarnie i małe cukiernie
Kryzys zbiera swe żniwo nie od dziś. Już latem Ministerstwo Rozwoju i Technologii informowało, że w pierwszym półroczu tego roku do rejestru CEIDG wpłynęło ponad 104,3 tys. wniosków o zamknięcie działalności gospodarczej. To o 25,8 proc. więcej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku, kiedy było ich 82,9 tys. Coraz więcej przedsiębiorców, bojąc się ostatecznego kroku, zawiesza działalność. W pierwszej połowie roku zrobiło to 161,1 tys. firm, a więc o 39,4 proc więcej niż w ubiegłym roku. Wtedy było ich ponad 115,5 tys. Upadają różne biznesy. W jakiej branży jest obecnie najgorzej?
W tej chwili najwięcej zgłasza się do nas firm, które zajmują się wypiekami, czyli piekarnie i małe cukiernie
– mówi nam Katarzyna Rogoźnicka, doradca restrukturyzacyjny. Czy jest dla nich ratunek? Jak tłumaczy ekspertka, kiedy nie da się zoptymalizować pewnych procesów, na przykład zaoszczędzić na prądzie, to jedynym sensownym rozwiązaniem jest podwyższenie ceny o tyle, by sprzedaż była rentowna. Ten ruch, jak pokazują doświadczenia naszych rozmówców, jest jednak coraz mniej skuteczny, ponieważ klienci także są zmęczeni wszechobecnymi podwyżkami cen.
Przyzwyczajenia konsumentów też się zmieniły. Mniej wydawać zaczęliśmy już w pandemii. W momencie, kiedy do tego dochodzi inflacja i wszystko tak bardzo drożeje, to kupujemy jeszcze mniej, a drobny przedsiębiorca, nawet jeśli ponosi ceny, i tak staje się niewydolny finansowo
– przyznaje rozmówczyni.
Obecnie do kancelarii, w której pracuje, przedsiębiorcy coraz częściej zgłaszają się już nie tylko w celu restrukturyzacji, ale również po to, by umorzyć upadłość.
To też pokazuje obecną kondycję gospodarki
– stwierdza Katarzyna Rogoźnicka. Jak mówi, dalsze perspektywy może wskazać nadchodzący przełom roku, gdyż wiele przedsiębiorców, chcąc zakończyć rok z księgowymi i rozliczyć swoje płatności w ZUS-ie, czeka z zamknięciem biznesu do stycznia.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.