Marcin Olzacki z zawodu jest ogrodnikiem i przez wiele lat z tą właśnie branżą był związany. Od 2 lat jest "menadżerem domu", który dzieli z żoną i dwoma synami, niespełna 18-letnim Franciszkiem oraz 12- letnim Wojtkiem. Wolny czas lubi spędzać aktywnie - narty, golf, żeglarstwo.
O miłości do gotowania
Jego miłość do sztuki kulinarnej dojrzewała wraz z wiekiem. Pewnego dnia zauważył, że gotowanie dla rodziny i znajomych przynosi mu radość.
- Coraz częściej też słyszałem opinie, że to jest coś fajnego i ciekawego, niezalezienie czy była to zabawa przy grillu, pieczenie pizzy czy coś bardziej wykwintnego - opowiada.
Podkreśla, że nigdy nie brakowało mu pomysłów i odwagi w gotowaniu. Kupował produkty raczej mało znane, trudno dostępne w okolicy.
- Mieszkamy w miejscu, w którym tych światowych smaków nie uświadczysz - stwierdza z żalem, zaraz jednak dodaje, że podczas rodzinnych podróży poznaje mnóstwo ciekawych dań.
Jest typem kucharza "na oko". Kiedy ktoś go pyta, ile danego składnika dodać do potrawy, mówi "w sam raz". Jest miłośnikiem kuchni śródziemnomorskiej. Ceni w niej przede wszystkim owoce morza i ryby. Chociaż nie umie wskazać ulubionego dania.
- Chyba nie mam. Lubię tyle różnych rzeczy. Zawsze, kiedy jesteśmy w restauracji, mam problem, żeby wybrać coś dla siebie - śmieje się.
Do programu zgłosił się ... z nudów
Przyznaje, że na jego decyzję o zgłoszeniu się do programu wpłynęło wiele czynników. Ma w sobie odwieczną pasję do gotowania oraz przygody. Chociaż śmieje się, że do podjęcia decyzji zachęciła go również żona. Poza tym, pierwotnie jego plany na ten rok wyglądały zupełnie inaczej.
- Miałem zamiar dużo żeglować - zdradza Marcin Olzacki.
Wszystko zmieniło się za sprawą nieszczęśliwego wypadku.
- Miałem ciężko uszkodzoną nogę po wypadku na nartach - wyjaśnia.
Dodaje, że zgłoszenie do programu było jego sposobem na nudę w tamtym momencie, ale też chęcią sprawdzenia, czy producenci programu się nim w ogóle zainteresują. Do tego bardzo interesującą postacią jest dla niego jeden z jurorów Masterchefa - Michele Moran.
Od zgłoszenia do spełnienia marzenia
We wstępnym zgłoszeniu do programu trzeba było wypełnić dość obszerny formularz z informacjami o sobie.
- Po jakimś czasie producenci się odezwali i odbyła się ostateczna weryfikacja - nakreśla.
Kolejnym etapem było spotkanie on-line, podczas którego Marcin Olzacki miał kończyć gotowanie swojej ulubionej potrawy.
- Miałem być 5 minut przed końcem gotowania. Gadaliśmy sobie, ja gotowałem. Zasadniczo moi rozmówcy próbowali mnie odciągnąć od gotowania. Nagle zapytali czy wiem, że za minutę muszę wydać danie - opowiada uczestnik Masterchefa.
Dodaje, że był w tym czasie spokojny. Po spotkaniu nastąpił czas oczekiwania na decyzję. W końcu nadeszła informacja, że Marcin dostał się do finałowej 27. Przed udziałem w nagraniach czekało go jeszcze jedno zadanie.
- Trzeba było przemeblować trochę życie rodzinne. Musiałem się skoncentrować na przygotowaniu całego naszego wielkiego domu na to, że mnie nie będzie, a tak naprawdę nie było wiadomo jak długo to potrwa, bo mogłem odpaść od razu, a mogłem zostać tak długo, że wróciłbym dopiero po dwóch miesiącach - wyjaśnia.
W końcu przyszedł czas na pierwszy odcinek, w którym jurorzy przyznawali fartuchy dla najlepszych uczestników. W tej edycji, z 27 osób wyłoniono 15 szczęśliwców.
Pod nadzorem
Uczestnicy programu podczas nagrań mieszkali w jednym z krakowskich hoteli - jak wspomina Marcin Olzacki - pod kontrolą.Nagrania rozpoczęły się w czerwcu. Uczestnicy programu wstawali wcześnie rano i jechali na miejsce nagrań. W ich trakcie nie mogli mieć przy sobie telefonów komórkowych, co jest zupełnie normalne na planie.
Wspomina również, że na początku, w czasie rozmów między uczestnikami, dochodziło do zabawnych sytuacji. Poznawali się, każdy opowiadał o sobie. Kiedy chcieli coś pokazać w telefonie, chwytali za kieszeń i orientowali, że nie mają go przy sobie.
- Każdy był przyzwyczajony, że ma ten telefon przy sobie. Sam dosyć szybko przywykłem, tak mi się wydaje, do jego braku - wspomina.
Z początku nagrania trwały dłużej, ponieważ uczestników było dużo.
- Każdy musiał być ucharakteryzowany, każdego trzeba było podpiąć pod systemy nagłaśniające itd. - opowiada.
W opinii Marcina Olzackiego, kręcenie programu było niesamowitym przedsięwzięciem. Wspomina, że większość pracowników, która towarzyszyła im na planie to ludzie pracujący przy Masterchefie od pierwszej edycji. Kamer i ludzi było mnóstwo.
- Naprawdę jest to niesamowicie zorganizowane - podkreśla.
Stres i zadowolenie
Program Masterchef jest zasadniczo konkursem kulinarnym. Jak w każdym konkursie pojawiają się chwile stresujące, ale też przyjemne. Dla Marcina Olzackiego najbardziej sterujący był drugi odcinek.
- Jak już się weszło do 15, to nikt nie chciał jako pierwszy odpaść - wspomina.
Przyznaje, że równie stresujące były momenty, kiedy dań próbowała Magda Gessler, która we wszystkich uczestnikach wzbudzała strach.
- Nikt nie chciał być skrytykowany przez Magdę - mówi.
Marcin, zapytany o najprzyjemniejszy moment w programie zdecydowanie mówi, że pierwszy odcinek, w którym jury wyłaniało finałowych uczestników.
- Dostałem od Michela fartuch. To było coś niesamowitego - opowiada.
Widz ma wrażenie, że decyzje były podejmowane szybko, tak naprawdę trwało to dziesiątki minut.
- Każdy był pod wpływem dużego stresu i niepewności - wyjaśnił.
Zapamiętane danie
Jak w każdym konkursie, niektóre konkurencje uczestnikom idą lepiej, niektóre gorzej. Marcin Olzacki wspomina, że był bardzo zadowolony ze śniadania, które przygotował w 4 odcinku programu - jajka po benedyktyńsku na bagietce oraz biszkoptów z owocami w sosie angielskim.
- Fajnie mi się to robiło. Dobrze się przy tym bawiłem i fajne smaki przy tym były - stwierdził.
Z uśmiechem przyznaje jednak, że najbardziej jest chyba zadowolony z dania, przez które odpadł - faszerowanej nogi z indyka z puree ziemniaczanym, czerwoną zasmażaną kapustą i sosem jeżynowym. Dla niego była to trudna konkurencja, ponieważ nie cierpi indyka.
- No nie lubię, moja mama od urodzenia mnie faszerowała indykiem, a ja od małego nie lubiłem tego smaku - zdradza.
Danie chciał przygotować w taki sposób, żeby indyka zmienić, przygotować coś innego, troszeczkę zmiękczyć aromat mięsa. Przyznaje, że sos wyszedł fantastyczny, miał piękną teksturę i - jego zdaniem - był naprawdę smaczny.
- Uważam, że to chyba było moje najlepsze danie, a że się jurorom nie spodobało, to sorry - śmieje się.
Zakonczenia udziału w programie nie traktuje jak czegoś nieprzyjemnego, bo cała przygoda była niesamowita. Poczuł się ogromnie wyróżniony, że wszedł do finałowej 15 i mógł gotować przez kilka odcinków.
- Bardzo dużo się tam nauczyłem. Fajna przygoda i bardzo owocna - podsumował.
Wrócił z dobrym bagażem
Choć jutrosinianin odpadł, to do domu wrócił z podniesioną głową i bagażem pełnym wartościowych doświadczeń. Mówi, że wzrosła u niego pewność siebie, uczucie, że potrafi naprawdę gotować, wyczarować ciekawe dania. Podczas szkoleń oraz w trakcie kręcenia programu nauczył się koncentracji, pracy pod wpływem stresu i z ograniczonym czasem. Nauczył się opanowywać emocje i doprowadzać sprawy do końca. Kolejna umiejętność, którą wyniósł z programu to gotowanie z głowy, bo do tej pory był typem kucharza, który lubił podpierać się przepisami. No i bardzo cieszy się, że jeden z uczestników zdradził mu fantastyczny przepis na ośmiornice.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.