reklama

Z Sarnowy przez Wrocław na prestiżową imprezę w West Point. Michał Paszkowiak na SANDHURST [FILM]

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Z Sarnowy przez Wrocław na prestiżową imprezę w West Point. Michał Paszkowiak na SANDHURST [FILM] - Zdjęcie główne
Zobacz
galerię
4
zdjęć

reklama
Udostępnij na:
Facebook
WiadomościReprezentacja Akademii Wojsk Lądowych wzięła udział w prestiżowych zawodach użyteczno-bojowych SANDHURST. Wydarzenie zorganizowała jedna z najbardziej znanych na świecie uczelni wojskowych - Akademia Wojskowa West Point w Stanach Zjednoczonych. Liderem polskiego składu był Michał Paszkowiak z Sarnowy. W rozmowie z naszym portalem podzielił się wrażeniami z wydarzenia.
reklama

Michał Paszkowiak pochodzi z Sarnowy. Jest druhem w miejscowej jednostce OSP. Jednocześnie studiuje na piątym roku na kierunku zmechanizowanym Akademii Wojsk Lądowych we Wrocławiu, obecnie w stopniu sierżanta podchorążego. Swoją przyszłość wiąże z polską armią.
 
- Wojsko daje bardzo duże możliwości rozwoju i spełnienia się. To bardzo dobra szkoła życia, szczególnie dla osób młodych, które wkraczają w dorosłość - mówi Michał Paszkowiak, który w drugiej połowie kwietnia - wraz z koleżankami i kolegami z AWL - wziął udział w prestiżowym, militarnym wydarzeniu. 

SANDHURST. Zmagania kadetów z całego świata

W West Point na zawodach SANDHURST stawiły się jedenastoosobowe zespoły z uczelni wojskowych całego świata. Podchorążowie AWL rywalizowali podczas zawodów z drużynami ze Stanów Zjednoczonych, Albanii, Gruzji, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Japonii, Danii, Chile, Brazylii, Finlandii, Grecji, Korei Południowej, Norwegii, Meksyku czy Kanady. Startowało 48 drużyn, z czego 16 spoza  Stanów Zjednoczonych.

Zanim Polacy polecieli do USA, już kilka miesięcy wcześniej - w grudniu 2023 roku - została przeprowadzona selekcja. Z niej został wyłoniony szeroki skład, który miał szansę na lot do Ameryki.
 
- Zostałem "namaszczony" na lidera składu. Startowałem w zawodach już w zeszłym roku. Jako najbardziej doświadczony miałem na swoich barkach całą organizację przygotowania zespołu. Wiedziałem, na czym impreza polega i co poprawić. Przełożeni wymagali od nas profesjonalizmu. Myślę, że się udało, bo w zeszłym roku byliśmy na miejscu piętnastym, a teraz zajęliśmy lepsze miejsce - podkreśla sierż. pchor. Michał Paszkowiak.

Dwudniowa rywalizacja

Polacy spędzili w Stanach Zjednoczonych 11 dni. Jedenastu kadetom towarzyszyło dwóch oficerów. Koszty ich wyjazdu w całości pokryła Akademia Wojsk Lądowych we Wrocławiu. Większość składu Biało-Czerwonej drużyny stanowili studenci czwartego roku, tylko trzech było z piątego.
 
-  Selekcja składała się z przebiegnięcia 3 km z 15-kilogramowym plecakiem, crossfitu i biegu z obciążeniem na wytrzymałość - wymienia Michał Paszkowiak. - Przez ostatnie miesiące nie przygotowywaliśmy się wyłącznie do tej imprezy. Studia toczą się dalej, program szkolenia także. Nie brakowało nam wyjazdów na poligony. Każdy w swoim zakresie musiał jednak trzymać formę fizyczną. Ta wybrana ekipa to najlepsi z najlepszych - dopowiada.
 
Wspólne treningi w Szklarskiej Porębie, w 11 osób, odbywały się jedynie raz w miesiącu.
 
Część zasadniczą SANDHURST poprzedziła sztafeta, w której trzech zawodników biegło, a dwóch innych pływało w mundurze i butach, częściowo pod wodą. Lokaty uzyskane w tej części rywalizacji uprawniały do wyboru miejsca, z którego się startowało. Michał Paszkowiak porównuje tę sztafetę do Formuły 1, w której każdy chce zająć jak najlepsze miejsce. Polacy uplasowali się w połowie stawki.

W fazie głównej zawodów, drużyny wyruszały grupami. W grupie „polskiej” startowali także Meksykanie, Szwedzi i trzy zespoły z USA. W poszczególnych konkurencjach brało udział dziewięcioro kadetów, w tym zawsze jedna kobieta.
 
- Zawody dzieliły się na dwa dni. W pierwszym była pętla taktyczna, składająca się z ośmiu punktów. Na każdym z nich była inna konkurencja. Teren, na którym startowaliśmy, był pagórkowaty - mówi Michał Paszkowiak. - Znaliśmy ogólny zarys imprezy. Wiedziałem też, jak wyglądała rok temu. Kilka konkurencji nas jednak zaskoczyło, w jednych poszło nam lepiej, w innych gorzej. Mieliśmy strzelanie, pierwszą pomoc i opatrywanie rannego, pokonanie jeziora w pontonie i przeniesienie go później na głowie, rzut granatem, komunikację przez radio, ubiór w strój obrony przeciwchemicznej i czołganie, założenie miny, wykonanie węzłów, rozkładanie i składanie broni czy crossfit składający się z ćwiczeń, rzutów piłką lekarską czy biegu wahadłowego z obciążonymi noszami - opisuje. 
 
Ostatnim elementem pierwszego dnia był 14-kilometrowy marsz. Po pierwszym dniu Polacy spisali się świetnie. Zajmowali dziewiątą lokatę. Po godzinie 19.00 przyszedł czas na odpoczynek, choć nie dla wszystkich. Dwie osoby, w nocy z pierwszego na drugi dzień imprezy, zostały wyznaczone do nocnej nawigacji.
 
- Przez cały czas się wspieraliśmy i motywowaliśmy. Taktyka, którą zastosowaliśmy, wyszła nam na dobre - podkreśla.

Pokonywali własne słabości

Drugi dzień rozpoczął się od biegu po torze przeszkód. Kadeci zakładali, że kolejna konkurencja - na strzelnicy - będzie bardziej statyczna. Organizatorzy uatrakcyjnili jednak to zadanie, bo połączyli je z bieganiem pod 100-metrową górkę i powrót w 90 sekund. Na strzelnicy cele zaczęły się podnosić, choć zmęczenie wcześniejszym biegiem dawało się we znaki. Kadeci strzelali z broni długiej. Po zakończeniu tego zadania wykazali się znajomością „call for fire” (procedura wezwania i kierowania ogniem artylerii z pola walki), wbiegali na szóste piętro budynku i strzelali na symulatorze.
 
- Wisienką na torcie była tzw. „droga krzyżowa”. To zwieńczenie zawodów - wyścig z noszami i obciążeniem na 400 metrów do pierwszego punktu, później zakładaliśmy maski gazowe i znów biegliśmy, później czołgaliśmy się pod zasiekami ze sprzętem, a na koniec rzucaliśmy granatem - wspomina. - Wszyscy byliśmy szczęśliwi, że ukończyliśmy zawody. To jest męka, którą później fajnie się wspomina. Mimo że wysiłek do granic wytrzymałości oznacza dla organizmu niekomfortowe i nieprzyjemne doznania, to później się wspomina te zawody z przyjemnością - dopowiada sierż. pchor. Michał Paszkowiak. 
 
Polacy zakończyli zmagania na trzynastym miejscu - najlepszym w historii startów AWL. Wygrali gospodarze z West Point, przed Kanadyjczykami i reprezentantami Akademii Sił Powietrznych USA. Z Europy lepsi od Polaków byli tylko Norwegowie.
 
- To były niespełna dwa dni na ogromnej intensywności, wysokiej eksploatacji organizmu, a głowa musiała pracować na pełnych obrotach – zauważa kadet. - Cieszę się, że bardzo wyrozumiała była dla mnie moja dziewczyna. Miałem od niej ogromne wsparcie. Piąty rok to pisanie pracy magisterskiej czy egzaminy oficerskie. Było też bardzo dużo wyjazdów szkoleniowych i na poligony. Gdybym jednak mógł wziąć trzeci raz udział w SANDHURST, chętnie bym to uczynił - podsumowuje Michał Paszkowiak.
 
Materiał filmowy, przygotowany przez West Point. 
 
 

reklama
WRÓĆ DO ARTYKUŁU
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
reklama
reklama