Niby co roku takie same, a jednak inne. Wszystko wygląda tak samo, a jednak... Kiedy wspominamy święta sprzed kilkudziesięciu lat, wydaje nam się, że wyglądały zupełnie inaczej. I - jak mówią nasi rozmówcy - z wielu względów były prawdziwym wyzwaniem.
- Kiedyś święta pachniały pomarańczami, a szynka miała naprawdę smak szynki - tak często wspominają święta ci, którzy pamiętają je z czasów słusznie minionych.
Aby postawić coś na świątecznym stole, trzeba było naprawdę nagimnastykować się - wystać w gigantycznej kolejce, zdobyć albo, po prostu skombinować. Ale po tych trudach doceniało się Boże Narodzenie, a w wielu domach do dzisiaj wspomina się święta sprzed kilkudziesięciu lat.
- Była niesamowita magia świąt, wszystko się przygotowywało i czekało na gości, żeby porozmawiać pokolędować i nacieszyć się tym, co udało się zdobyć - mówi pan Stanisław z jednej z rawickich wiosek.
Życie w kolejkach
Pani Katarzyna, właścicielka sklepu z uśmiechem na twarzy, ale też łezką w oku wspomina:
- Może i było trudniej o wszystko, to tamte czasy były lepsze - formułuje dość zaskakującą opinię, ale zaraz wyjaśnia: - Po prostu, ludzie mieli więcej sympatii dla siebie. Wszystko trzeba było wystać w kolejkach. Nieraz całą noc się stało na zmianę z rodziną i znajomymi. Mimo tego, wspominam je bardzo dobrze. Miało to swój klimat. Święta były wyczekane i wytęsknione. Teraz to idziemy do sklepu i wszystko na nas czeka - przez cały okrągły rok, od wyboru do koloru.
Przypomina sobie, że w PRL-u powstawały nawet komitety kolejkowe.
- Czasami ludzie stali godzinami, nie wiedząc co będą mieli szansę kupić - czy to będzie kawałek mięsa, czy papier toaletowy - dopowiada pani Katarzyna.
No i oczywiście, w tamtych czasach kwitła „zakupowa turystyka”. Po produkty na świąteczny stół rawiczanie często wybierali się na... Śląsk.
- Tam można było dostać praktycznie wszystko - wspomina pan Stanisław.
Śnieg
Nawet - jak mówią - nasi rozmówcy, klimat był inny. Przed laty już na początku grudnia było dużo śniegu. I chyba to najbardziej wyróżniało święta przed kilkudziesięciu laty.
- Czasami zaspy były tak wielkie, że trudno było się dostać na Pasterkę - mówi pani Beata.
Wiele osób wspomina zimę stulecia w 1979 roku.
- W ten siarczysty mróz wybierałem się z żoną na powitanie Nowego Roku pociągiem do przyjaciół do Gniezna. Niestety, dojechaliśmy tylko do... Poznania. Wróciliśmy do Rawicza około godz. 22.00 i tak skończył się nasz Sylwester w Gnieźnie - opowiada raiwczanin - pan Henryk.
Choinka i papierowe łańcuchy
Choinka to jeden z nieodzownych symboli świąt. I jak, twierdzą nasi rozmówcy, drzewko to zawsze było ubierane 24 grudnia, ani jednego dnia wcześniej - jak to ma miejsce teraz.
- Nie tak łatwo było jednak ją zdobyć - uważa pan Andrzej z Rawicza. - Też trzeba było kombinować, by przynieść do domu zielone pachnące drzewko. Teraz to się jedzie samochodem do marketu i wybiera którą chce. Wtedy braliśmy sanki i szliśmy do lasu do leśniczego. Pamiętam, że awaryjnie mieliśmy sztuczną, ale nie tak piękną, jakie są teraz. Tamte miały rzadkie gałązki, pokrzywione, a jej igliwie... szkoda gadać - dodaje pani Maria.
Oprócz bombek przekazywanych z pokolenia na pokolenie, na choince wieszane były w szczególności papierowe łańcuchy i koniecznie anielskie włosy. Śnieg imitowała... wata.
- W PRL-u w sklepach nie było wielu towarów, dlatego musieliśmy sobie radzić w inny sposób. Na choinkach pojawiały się ręcznie robione, papierowe ozdoby. Najpopularniejszy był chyba łańcuch z papieru kolorowego. Co roku próbowaliśmy zrobić jeszcze dłuższy niż w poprzednich latach - wspomina pani Beata.
Często wieszało się też owoce, orzechy lub pierniczki, a nawet... cukierki.
- Czasami w drugie święto na choince wisiały już tylko kolorowe papierki po cukierkach, ale tak misternie zakręcone, jakby tam nadal był cukierek. Niektórzy ciągle praktykują ten zwyczaj, ale słodycze raczej kupujemy w sklepie. W czasie PRL-u nasze mamy i babcie przygotowywały je... same - dodaje pani Beata.
Smak szynki, rodzynek i cytrusów
Kiedy rozmawiamy o świętach z czasów PRL-u, każdy przywołuje zapach pomarańczy - towaru wówczas - jak niemal wszystko - deficytowego. Nikt chyba jednak nie wyobrażał sobie bez tego wówczas luksusowego owocu Bożego Narodzenia.
- W tamtym czasie miały one wyjątkowy smak. Żeby je zdobyć, trzeba było odstać swoje w długich kolejkach. Ale było warto! Ówczesne gazety często publikowały komunikaty o zbliżających się transportach cytrusów - przypomina pan Ireneusz.
Podobnie trudno było w tamtych czasach o kupno mięsa czy szynki.
- Wtedy zwyczajowo przed świętami zabijało się świniaka i robiło kiełbasy i szynki dla całej rodziny - bliższej i dalszej - opowiada pan Stanisław. - Zapach swojskiej wędliny cieniutko krojonej pamiętam do dziś. Ciasta tez się piekło samemu, a jeśli komuś udało się kupić choćby 200 g rodzynek, to był istny cud - wtóruje mu pani Teresa.
Karp
- Handlem rybami próbowano w PRL-u łatać brak mięsa - twierdzi pani Teresa, jutrosinianka. - Do dziś pamiętam żywe karpie pływające w wannie już kilka dni przed Wigilią - dodaje pani Stanisława.
Wówczas "obywatele" otrzymywali przydziały karpia w miejscach pracy.
- Jechałem kiedyś z kierowcą nad Stawy Milickie po karpie. Przywieźliśmy wtedy całego żuka i dzieliliśmy wśród pracowników - mówi pan Grzegorz.
Gdy jednak dla kogoś towaru zabrakło, musiał udać się do sklepu Centrali Rybnej. Po odstaniu swego, czym prędzej trzeba było wrócić do domów, żeby ryba nie zdążyła... zdechnąć.
- To chyba w PRL-u narodziła się tradycja umieszczania karpi w wannach do Wigilii. Chodziło o to, aby zakupiona wcześniej ryba „przetrzymała” do wieczerzy. Dlatego na kilka dni wanna zamieniała się w... „staw”. Ale był też drugi powód umieszczenia ryby w wannie - „oczyszczenie” karpia z zapachy stawu - wspomina pani Stanisława.
„Śledzik”
W Wigilię w wielu zakładach pracy organizowane były spotkania - tzw. „śledziki”. Często najszybciej z nich „uciekały” panie.
- Szefowie byli na tyle dobroduszni, ze zwalniali nas do domu, żebyśmy miały więcej czasu w domu na przygotowanie wieczerzy wigilijnej. Niestety mężowie z takiego „śledzika” przychodzili na rauszu i zamiast pomagać w kuchni zalegali na kanapie - mówi pani Krystyna.
Prezenty
Okres PRL-u to czas, kiedy dostawało się zupełnie inne prezenty niż teraz, jeśli w ogóle się je otrzymywało. Dorośli cieszyli się z drobiazgów, a dzieci ze słodyczy czy owoców.
- Pamiętam, kiedy jako nastolatka dostałam pod choinkę cienkie rajstopy. Matko! Jakie to był wtedy dla mnie ważne. A potem ryczałam, bo je jeszcze w święta podarłam - mówi 45-letnia dziś Marta. - Jak ktoś dostał lalkę, albo konika na biegunach to już był hit - twierdzi pan Grzegorz. - Pamiętam, jak przed świętami w zakładzie pracy mojej mamy organizowany był dla dzieci Gwiazdor, które nam wręczał małe, przezroczyste woreczki, a w nich pomarańcze, czekoladki i... plastikowe mikołaje - co to była wtedy za radość! - śmieje się pani Krystyna.
Dary
W czasach głębokiego kryzysu, także stanu wojennego, pomoc w postaci paczek docierała z Zachodu. Najlepiej mieli się ci, którzy mogli liczyć na wsparcie rodzin z zagranicy, ale także... ze wsi.
- Na wsi zawsze było co do garnka włożyć. Do dziś pamiętam rodziców, którzy z pełnymi torbami z jajkami, szynkami i wędlinami jeździli do rodziny do Poznania. W zamian za to przywozili nam zeszyty, kolorowe pisaki, a nawet ciuchy - wspomina pani Stanisława. - Dla nas, dla dzieci były najczęściej zabawki, guma do żucia i cukierki. Nie dzieliłam się z nikim - ile mogłam, zjadałam od razu, a resztę chowałam tak skrzętnie, że czasem znajdowała je dopiero mama podczas wielkanocnych porządków - opowiada pani Hania. - Dla mamy zawsze była kawa i ubrania. Dla babci - rodzynki do świątecznego sernika, a dla taty skarpetki i kolorowe gazety. Czasem maszynka do golenia - wspomina pani Teresa.
Do dzisiaj pamięta jeszcze jedno - smak czekolady.
- Chyba wtedy pierwszy raz dowiedziałam się, że istnieje coś takiego jak czekolada - podkreśla.
Kartki świąteczne
Święta to też przesyłanie sobie życzeń. Dziś modne są SMS-y, czy składanie życzeń poprzez portale społecznościowe. Kilkadziesiąt lat temu w większości domów nie było nawet telefonu stacjonarnego, więc obowiązkowo wysyłano kartki świąteczne. Niektóre były - jak na tamte czasy - naprawdę bajkowe. Często także do koperty z kartką pakowano opłatek i wysyłano do bliskich, z którymi - z racji odległości - nie mogliśmy w święta przełamać się nim osobiście.
Sylwester
W tym dniu na stół „wjeżdżał” bigos, galareta, „czysta” i oczywiście... radziecki szampan. Na głowach pań dominowały trwałe ondulacje i pasemka.
- Trwała musiała być mocno usztywniona lakierem do włosów i obowiązkowo ozdobiona brokatem. Do tego mocny makijaż - wspomina pani Sabina, emerytowana fryzjerka.
Dodaje, że w tamtych czasach było ogromne zapotrzebowania na... wodzirejów.
- Żadna szampańska zabawa nie mogła się bez niego obyć. To on rozkręcał zabawę i czuwał, by sylwestrowy nastrój zbyt szybko nie opadł - opowiada.
W Sylwestra i Nowy Rok deficytem były... taksówki.
- W PRL klientów było wielu, a taksówek mało. Na postojach ustawiały się długie kolejki pasażerów i zdarzało się, że to kierowca decydował, w którą stronę jedzie i zbierał chętnych - nawet nieznajomych, ale zmierzających w tę samą stronę - wraca wspomnieniami pan Andrzej, który niejedną noc sylwestrową spędził za kółkiem.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.