reklama

Dariusz Skrzypczak. Z małego boiska na wielkie stadiony

Opublikowano:
Autor:

Dariusz Skrzypczak. Z małego boiska na wielkie stadiony - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości

Dariusz Skrzypczak był zawodnikiem Rawii Rawicz w latach 1975-1982. Później, trafił do Lecha Poznań, z którym udało mu się zdobyć Puchar Polski, a także trzy tytuły mistrza kraju. Po 10 latach spędzonych w klubie ze stolicy Wielkopolski powędrował do Szwajcarii, gdzie osiadł na dobre.

Zasilił szeregi pierwszoligowej drużyny - FC Solothurn - najpierw jako zawodnik, a potem szkoleniowiec. Teraz, spełniło się jego największe marzenie. Po kilkunastu latach wraca do poznańskiej drużyny, aby być asystentem trenera Dariusza Żurawia. W rozmowie z portalem rawicz24.pl wraca wspomnieniami do chwil spędzonych zarówno w rawickim klubie, jak i „Kolejorzu”. Opowiada o swoich największych sukcesach, a także o długiej drodze na ławkę trenerską.

Może na początek trochę sentymentalnie. Jak wiadomo, w latach 1975-1982 był pan zawodnikiem Rawii Rawicz. Jak wspomina pan czas spędzony w klubie?
To był taki czas, kiedy nie było komputerów i komórek. W tamtym czasie praktycznie wszystkie dzieci spędzały jeszcze więcej czasu na zewnątrz. Dziewczyny najczęściej skakały na skakankach, a chłopacy grali w piłkę. Trenerem trampkarzy Rawii Rawicz był niesamowity człowiek - Marian Kempa. Miał ogromny dar przyciągania młodzieży do klubu, więc praktycznie każdy z chłopców przez jakiś czas trenował lub chociaż był na treningu próbnym w klubie. Padło też na mnie. Pamiętam, jak małą grupką graliśmy sobie pewnego popołudnia w piłkę, przyszedł do nas pan Marian i wszystkich zaprosił na trening Rawii Rawicz. No i poszliśmy. Trzej muszkieterowie: ja, Sławek Zmuda (obecny trener Sarnowianki Sarnowa - przyp. red.) i Krzysiu Nowicki (szkoleniowiec Awdańca Pakosław - przyp. red.).

I tak pan w tej „naszej” Rawii został.
Tak. Z racji wieku trafiłem z kolegami do drużyny trampkarzy i tak to wszystko się rozpoczęło. Cieszyłem się, bo wiedziałem, że będę trenować pod okiem świetnego szkoleniowca, człowieka z ogromnym poczuciem humoru i wiedzą. Nie mogłem doczekać się każdego treningu. (...) To, że mogłem występować w barwach rawickiego zespołu. W końcu mieszkałem w Rawiczu. Byłem z tego bardzo dumny.

A później rozpoczęła się prawdziwa przygoda z piłką nożną. 
Występując w Rawii Rawicz wziąłem udział w Pucharze Michałowicza. Każde województwo lub klub pierwszoligowy mogli wystawić swoja reprezentację. W tamtym czasie, ze względu na to, że województwo leszczyńskie było za duże, prawo gry w turnieju miał zespół, który wygrał eliminacje wojewódzkie. My graliśmy w finale, jeśli się nie mylę, z Kanią Gostyń i Polonią Leszno. Wtedy zdecydowanym faworytem była Polonia Leszno. Rawia Rawicz zremisowała z Polonią Leszno - 1:1, a z Kanią Gostyń udało nam się wygrać 3:0. Polonia Leszno pokonała Kanię tylko 2:0. Nie wiem, czy dokładnie tak było, ale to my, dzięki różnicy bramek, zajęliśmy pierwsze miejsce. Dzięki temu, mogliśmy pojechać na turniej finałowy Pucharu Michałowicza do Bydgoszczy. On miał się odbyć dopiero wiosną, a jeszcze zimą, całą kadrą zostaliśmy zaproszeni na konsultację szkoleniową dla trenerów w Lesznie. Bardzo nie chciałem jechać, bo byłem od nich wszystkich młodszy o dwa lata. Mówiłem: „nie, ja nie jadę, bo ja się boję, jestem młodszy, na pewno nie dam rady”. A, wszyscy mi mówili: „zawsze wszystko robiliśmy razem, więc nie masz wyjścia i musisz jechać”. To pojechałem. Faktycznie, nie miałem wyjścia, bo prawie siłą mnie do tego pociągu zapakowali.

Dzięki temu pana kariera zaczęła nabierać tempa. 
Tak. Właśnie wtedy mieliśmy trening w hali i trener Skolasiński powiedział, że byłem jedynym zawodnikiem, który się wyróżniał swoimi piłkarskimi zdolnościami. To właśnie on wtedy zgłosił mnie do Lecha Poznań, mówiąc, że mają mi się przyjrzeć. Ja o tym nic nie wiedziałem. Wiosną pojechaliśmy na ten Puchar Michałowicza. Co prawda, furory nie zrobiliśmy, przegraliśmy swoje mecze, ale sam fakt, że mogliśmy tam pojechać był dla nas ogromnym sukcesem. Później, dowiedziałem się, że trener Skolasiński zgłosił mnie do nowo tworzonej reprezentacji Polski do lat 15. Pojechałem na konsultację, na którą zaproszono 30 zawodników z całego kraju, z których później zostało tylko 16. Dla mnie też się to miejsce znalazło i pojechałem z całą reprezentacją na turniej do Włoch. W międzyczasie, zostałem zaproszony na pierwszy trening zapoznawczy do Lecha Poznań.

Lech Poznań to utytułowany klub. Proszę powiedzieć, z perspektywy czasu, to dobrze, że akurat tam pan trafił i mógł się rozwijać?
Miałem okazję grać z naprawdę wybitnymi zawodnikami. Wśród nich był, m.in. świetny technik - Mirosław Okoński, bardzo dobry napastnik - Mariusz Niewiadomski, a w linii pomocy mieliśmy Henryka Miłoszewicza, w środku obrony grał Józef Adamiec, a z prawej strony - Krzysztof Pawlak. Kadra i konkurencja była znakomita. To był okres, kiedy klub postawił sobie cel, żeby być najlepszą drużyną w Polsce. To był okres, kiedy Lech Poznań chciał zaistnieć na piłkarskiej mapie Europy. I to właśnie w 1985 roku debiutowałem w kadrze pierwszego zespołu. W międzyczasie, oczywiście, grałem w reprezentacji Polski na poszczególnych szczeblach - od U-16 do U-21. W 1988 roku, mając niespełna 21 lat odniosłem swój pierwszy sukces - z Lechem Poznań zdobyłem Puchar Polski. Później, w 1990, 1992, 1993 mistrzostwo Polski, a także dwa Superpuchary. To były moje piękne chwile w Lechu Poznań.

Był pan bardzo młodym człowiekiem, kiedy wszedł w „piłkarski świat”. Pojawiały się myśli, o tym, co będzie dalej? Co w przypadku, kiedy skończy się kariera piłkarska? 
W 1994 roku, mając 27 lat i wiele sukcesów za sobą, rozmawiałem z prezesem Lecha Poznań na temat tego, żebym spróbował piłki nożnej z innej strony. Wyjechałem za granicę, do Szwajcarii. Występowałem w zespole FC Aarau przez 9 lat - do 2003 roku. Dopiero wtedy pojawiło się w mojej głowie pytanie: „co dalej?”. Po rozmowie z rodziną, doszliśmy do wniosku, że zostajemy w Szwajcarii. Zacząłem przyglądać się temu, jak wygląda tamtejsza piłka, jak wygląda szkolenie zawodników i trenerów w Szwajcarskim Związku Piłki Nożnej. Rozpocząłem moją edukację jako przyszły szkoleniowiec. Wtedy, pojawił się mój jedyny cel i moje jedyne marzenie. Chciałem wrócić do Lecha Poznań, ale jako trener i odnosić z nim takie same sukcesy, jak zawodnik.

Tak się stało. Wrócił pan do swojego ukochanego klubu, tym razem, jako asystent trenera Dariusza Żurawia. Jakie emocje panu towarzyszyły?
Przede wszystkim, ogromna radość, bo przecież udało mi się spełnić mój cel i moje marzenie z 2003 roku. Droga była długa, bo ukończenie wszystkich szczebli trenerskich nie jest łatwe. Cały cykl szkoleniowy w Szwajcarii trwał ponad 9 lat. Od ubiegłego roku posiadam najwyższą licencję trenerską - UEFA PRO. Bardzo się cieszę, że udało mi się osiągnąć to, co sobie zaplanowałem i, że mogę tu wrócić. 

Rozumiem, że w głowie pojawiają się już pomysły, które chciałby pan wcielić w życie w Lechu Poznań?
Oczywiście, że tak. Od 25 lat mieszkam w Szwajcarii, ale przez ten czas cały czas miałem kontakt z Polską. Jestem Polakiem i nim się czuję, mimo tego, że bardzo dobrze czujemy się w Szwajcarii. Cały czas obserwowałem to, jakie zachodziły zmiany, nie tylko te, które zaszły w piłce nożnej, ale także gospodarcze i społeczne. Od czasu do czasu sam siebie pytam: „gdybym mógł, to co bym zmienił”. Mam w głowie przygotowany plan, ale zdaję sobie sprawę z tego, że wszystkiego ze szwajcarskiej piłki „jeden do jeden” nie jestem w stanie przenieść. Każdy kraj ma swoją mentalność i inne podejście do życia. Mimo wszystko, jest kilka wzorów, które po wprowadzeniu, zaprezentowaniu, przekonaniu, przygotowaniu i później zrealizowaniu na boisku mogą przynieść znakomite efekty.

Rozmawiała Weronika Skrzypczak

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE