reklama

Najtwardszy strażak w gminie Rawicz. Dawid Hyżyk o swojej pasji [ZDJĘCIA]

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Najtwardszy strażak w gminie Rawicz. Dawid Hyżyk o swojej pasji [ZDJĘCIA] - Zdjęcie główne
Zobacz
galerię
21
zdjęć

reklama
Udostępnij na:
Facebook
WiadomościDawid Hyżyk pochodzi z Sarnowy. Jest strażakiem zawodowym, pracuje w poznańskiej komendzie miejskiej. Działa też w OSP Sarnowa. Z pasji uprawia crossfit - czyli katorżniczy sport, na który składają się, m.in. biegi, podnoszenie ciężarów, przenoszenie przedmiotów, rzuty czy skoki. W tej dyscyplinie, wśród strażaków, należy do światowej czołówki.
reklama

 
Dawid Hyżyk jest ambitnym sportowcem, dąży do celu i walczy o swoje. Odniósł wiele sukcesów - zarówno w kraju, jak i za granicą. W 2022 roku mieszkaniec Zielonej Wsi w dwunastu startach indywidualnych dziesięciokrotnie stawał na podium. Jest, m.in. tegorocznym wicemistrzem Polski w formule FireFit. Wygrywał zawody, m.in. w Dortmundzie, Bernie czy Mainburgu. Wywalczył także złoto w drużynie na mistrzostwach Europy. 36-letni strażak zadebiutował też na najważniejszych zawodach na świecie -  mistrzostwach globu w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. 
 
Z Dawidem Hyżykiem rozmawia Dawid Bela
 
Crossfit. Skąd ta pasja? 
Znalazłem crossfit w internecie. Przystąpiłem do pierwszego, drugiego i trzeciego treningu. Ziarno się zasiało i spodobało mi się to. Zacząłem oglądać filmy na YouTube’ie i na Facebooku. Obserwowałem dokładnie znanego wówczas crossfitera. Przystępowałem od treningu do treningu, uczyłem się na własnych błędach i tak jakoś do dzisiaj przygoda trwa. 
 
Jak wyglądały początki?
Od samego początku, czyli 2015 roku, trenowałem w moim garażu, „małym królestwie”. Tylko raz  poszedłem do klubu. Wyszedłem stamtąd ze złamaną ręką. Wiedziałem, że to nie dla mnie. Cieszę się, że mam swoje prywatne miejsce. Lubię trenować w samotności. Nie jestem rozpraszany. Kiedyś trenowałem z kilkoma znajomymi, którzy do mnie przyjeżdżali, ale nikt nie wytrzymał tej intensywności. 

Startuję w imprezach od 2016 roku. Pamiętam, że w pierwszej z nich - w Wadowicach - ledwo „złamałem” dwie minuty. Później wziąłem udział w zawodach w Opolu. Tu już czas miałem około minuty i pięćdziesięciu sekund. Wtedy zawodnicy jednak wygrywali z czasem jedynie o kilkanaście sekund lepszym. Po tych siedmiu latach widać, że poziom w Polsce bardzo się podniósł. Dziś - z czasem półtorej minuty - można się znaleźć co najwyżej w czołowej dwudziestce.
 
Jak przebiegają zawody crossfitowe?
Są dwie federacje - kanadyjska (z formułą Firefit) i amerykańska (Firefighter Challenge). Lepiej się czuję w formule Firefit (uczestnicy - w kategorii indywidualnej - muszą: wejść na wieżę z pakietem węży o wadze 19 kg, następnie wciągnąć go na szczyt wieży, zbiec z wieży i przesunąć ciężar przy pomocy 4-kilogramowego młota, biec slalomem, przeciągnąć wąż na dystansie ponad 40 metrów i strącić cel, a na koniec przeciągnąć manekina o wadze 80 kg na dystansie 30 metrów - przyp. red.). W niej tor jest szybszy i uzyskujemy lepsze wyniki. Moim zdaniem, dla kibiców i obserwatorów cała „otoczka” tych zawodów jest także atrakcyjniejsza. 

W obu formułach zadania wykonywane są w pełnym umundurowaniu bojowym z podłączonymi aparatami powietrznymi, a do tego dochodzi presja czasu. Są też punkty karne. W zdecydowanej większości zadania w obu formułach polegają na tym samym. Różnica jest jedynie w slalomie i w tym, jaki pakiet węży jest do wciągania na wieżę.
 
W połowie września wziąłeś udział w mistrzostwach świata w Kanadzie właśnie w formule Firefit. 
Byliśmy delegowani jako reprezentacja Polski - Państwowej Straży Pożarnej. Wyglądało to tak, że drużynowo rywale bali się nas. Oczywiście, nie można być pewnym zwycięstwa, dopóki się nie ukończy zawodów, ale byliśmy generalnie mocnymi faworytami. Bieg finałowy w sztafecie nie całkiem poszedł nam tak, jak oczekiwaliśmy. Mimo tego - otarliśmy się o rekord świata. Najważniejsze, że wywalczyliśmy złoto.

Niestety, indywidualnie byłem czwarty. To boli, ale co się stało, to się nie odstanie. Biorę to „na klatę”. Do podium zabrakło mi czternastu setnych, a do srebra - pół sekundy. Pierwsze dwa miejsca zajęli koledzy z naszej reprezentacji, niewiele zabrakło, a całe podium byłoby polskie. Przez chwilę byłem zdemotywowany. Wiele osób tłumaczyło mi wówczas, że już sam udział w tych mistrzostwach to sukces, a tym bardziej czwarte miejsce. Po starcie indywidualnym, po tym „zimnym prysznicu”, przyszedł tandem, a tam wywalczyliśmy złoto. To podbudowało moją psychikę. Złote medale - z Pawłem Leśnickim z KP PSP w Świdnicy - okrasiliśmy rekordem świata.

Teraz już wiem, że jadąc kolejny raz do Kanady na mistrzostwa świata, mogę tam indywidualnie stanąć na podium, a nawet bić się o pierwsze miejsce. Zdaję sobie sprawę, co trzeba jeszcze wyeliminować i, co zrobić szybciej. 
 
Wspomniałeś, że lecieliście jako reprezentacja Polski. Co to oznaczało dla was - zawodników?
Dało to nam niesamowity komfort i poczucie, że o nic się nie musimy się martwić. Po zwycięstwach wysłuchaliśmy Mazurka Dąbrowskiego. Po tym człowiek czuł się doceniony, że jest w tym miejscu, w którym zawsze chciał być, że treningi, prowadzone od lat, zaowocowały. 
 
Był czas na zwiedzanie?
W Kanadzie spędziliśmy 10 dni. Mistrzostwa odbywały się w miejscowości Sarnia. Pierwsze trzy dni to aklimatyzacja, później przyszły eliminacje i finały imprezy. Był jednak czas na zwiedzanie. Zobaczyliśmy, m.in. wodospad Niagara czy jedną ze strażnic w Toronto. Ja jednak głównie skupiałem się na zawodach. 
 
Na początku października wystartowałeś w drugich mistrzostwach świata - Firefighter Challenge. 
Do Miami w Stanach Zjednoczonych polecieliśmy 30 września. Spędziliśmy tam 11 dni. Ponownie, pierwsze dni przebiegały pod znakiem aklimatyzacji. Temperatura była bardzo wysoka, a wilgotność na poziomie 70-80%. Lubię ciepło i trenować w takich warunkach, ale już startować to niekoniecznie.

W Stanach Zjednoczonych, w zawodach indywidualnych, zająłem ósme miejsce (dzięki temu, że Dawid Hyżyk konkurencje ukończył przed upływem stu sekund - z czasem 1:37.23 - dołączył do elitarnego klubu Fire Lion’s Den - najszybszych strażaków na świecie w Firefighter Challenge i otrzymał certyfikat, poświadczający to osiągnięcie - przyp. red.). W kategorii drużynowej - z Adamem Spychałą, Rafałem Berezą, Pawłem Leśnickim i Jarosławem Plotkowskim - wywalczyliśmy złoto, a brąz - w sztafecie.
 
Był duży stres przed mistrzostwami?
Stres jest ciągle taki sam. Ostatnio przeczytałem w jednej książce bardzo mądrą rzecz: „Im większy stres i nogi są bardziej miękkie, niewładne i niezdolne do biegania, tym bardziej organizm się nastawia na to, co za chwilę go czeka - czyli do bólu i wysiłku”. I to się sprawdza. W stresie odnosiłem najlepsze wyniki. 
 
Ile trwa twój trening?
Dwie godziny dziennie minimum - zarówno gdy jestem w domu oraz, gdy na służbie. Wiadomo, nie zawsze w pracy udaje się wyrobić tę normę, bo często trening jest przerywany i wyjeżdżamy na interwencje. Gdy przychodzi do regularnych startów - latem praktycznie co weekend lub dwa - wtedy ograniczam się do godziny.
 
Dlaczego wstąpiłeś do Państwowej Straży Pożarnej?
Byłem i wciąż jestem druhem w OSP Sarnowa. Mój dom rodzinny jest „przyklejony” do remizy. Trudno się zatem dziwić, że straż pożarna zawsze mnie interesowała. Wcześniej pracowałem jako kierowca, jeździłem ciężarówką, ale to nie było to. 

Do Państwowej Straży Pożarnej wstąpiłem ze względu na potrzebę stabilności i z myślą o rodzinie. Bardzo lubię tę pracę. Wiem, że w każdej chwili mogę komuś pomóc. 
Sam też otrzymuję bardzo duże wsparcie od Komendanta Miejskiego PSP w Poznaniu, dowódcy JRG 2, dowódcy zmiany i całej mojej zmiany służbowej. Wiem, że mogę na nich liczyć. Nie mam też problemu z wolnym, gdy przychodzi do startów. 
 
Co sprawia ci w crossficie największą przyjemność?
Lubię się zmęczyć (śmiech). Lubię ten ból po treningu, choć może to jest dziwne. Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy chcą wychodzić ze swojej strefy komfortu. Ja lubię wyjść zadowolonym, wiedząc, że zrobiłem wszystko na 100%. 

Crossfit jest bardzo mocno urozmaiconym sportem, jest wręcz nieograniczony, bo nie robi się ciągle tego samego. Po prostu, idziesz na trening i masz bardzo niekonwencjonalne rzeczy do zrobienia. To nie jest podnoszenie sztangi na klatkę czy pompowanie bicepsa, ale - m.in. przenoszenie, dźwiganie, czy rzucanie. W crossficie dużo jest też gimnastyki czy lekkoatletyki, bo wchodzi w jego skład, m.in. bieganie. Crossfit łączy w sobie wiele dyscyplin. Na obecną chwilę, życia bez niego sobie nie wyobrażam.
 
Który z elementów crossfitu lubisz najbardziej?
Uwielbiam dźwigać, czyli to, co wchodzi w skład dwuboju olimpijskiego. Wiem, że to nie do końca pasuje do mojej dyscypliny. Mocno bowiem buduje masę mięśniową, a ona mi nie jest w sumie potrzebna, bo wiem, że będę wolniejszy.
 
Jest czas, który chciałbyś osiągnąć w formule FireFit?
Mój rekord życiowy to minuta piętnaście. Ciągle chciałoby się więcej. Nie mam takiego pułapu, takiego czasu, który chciałbym osiągnąć. Podnoszę sobie jednak poprzeczkę. Wiem, że wszystko zależy od wytrenowania. Gdy się poprawię z czasem, dopiero wtedy powiem, że takiego wyniku oczekiwałem.
 
Byłbyś w tym samym miejscu, gdyby nie sponsorzy?
Zdecydowanie nie. Bez sponsorów to można jeździć po zawodach w Polsce. Poza kraj - nie ma szans. Chcę wszystkim swoim sponsorom - tutaj lokalnym, krajowym, a także jednemu z zagranicy - podziękować za wszelką pomoc. Dzięki nim mogłem zainwestować, m.in. w sprzęt do treningu, by się rozwijać. 
 
Co o twojej pasji sądzi rodzina?
To ją trzeba zapytać (śmiech). Rodzina musiała zaakceptować to, że dużo mnie nie ma w domu, bo wyjeżdżam - czy to do pracy, czy na zawody. Imprezy crossfitowe zaczynają się w maju, a kończą jesienią. Zdaję sobie sprawę, że sporo mnie nie ma w domu i, że mało czasu poświęcam  najbliższym. Gdy wracam, staram się to im zrekompensować. 

 

reklama
reklama
WRÓĆ DO ARTYKUŁU
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
reklama
reklama