Rozmowa z Cleo, Joanną Klepko - wokalistką, autorką tekstów. Jej głos można usłyszeć ostatnio w każdej stacji radiowej i telewizyjnej w reklamie popularnego marketu ze sprzętem elektronicznym.
Pandemia uniemożliwiła organizowanie koncertów i bezpośredni kontakt z publicznością. Jak pani sobie radzi w tej sytuacji?
Staram się odnajdywać w każdej sytuacji. Staram się być osobą permanentnie zajętą, ponieważ zauważyłam, że nicnierobienie mi nie służy, szczególnie dla psychiki. Na początku pandemii, przez pierwszy tydzień nawet się troszeczkę ucieszyłam, bo od wielu lat byłam w trasie koncertowej. Ucieszyłam się, że mogę chwilę odpocząć i pobyć w domu. W następnym tygodniu zaczęłam - mówiąc kolokwialnie - wariować i chodzić po ścianach. Wydaje mi się, że dla mnie jest to bardzo ważne, żeby być na scenie. Teraz doświadczyłam tego i zrozumiałam jak ważna jest publiczność. (...) Czerpię energię ze spotkania z publicznością, ale daję ją też od siebie. To jest magiczna wymiana energii. I o to przecież chodzi na koncertach.
Pani droga na scenę nie była prosta...
Wielu ludzi nie ma prostej drogi. Może to zabrzmi banalnie, ale mimo przeciwności i bez względu na to, jak długo się idzie po swoje marzenia, nie należy się zatrzymywać czy rezygnować. Ja bardzo późno zaczęłam realizować swoje, te o wielkiej scenie. Zaczęłam śpiewać w wieku 6 lat. Jestem samoukiem. Nigdy nie uczęszczałam do żadnych szkół i bardzo tego żałowałam. Myślę, że moim głównym przesłaniem dla młodych jest fakt, żeby mimo różnych przeciwności, nie poddali się nigdy w drodze po marzenia.
Była pani uczestniczką programu typu talent show, ale to wcale nie otworzyło pani drogi do kariery.
To prawda, ale ważne jest to, żeby próbować wykorzystać każdą nadarzającą się sytuację, okazję. Szczególnie młodzież musi zrozumieć, że ich marzenia nie zapukają do drzwi ich domu ani nie pojawi się książę na białym koniu. Trzeba dawać życiu szansę. Czasem jest to coś, co nazywam efektem motyla. Bardzo wierzę w tę teorię. W to, że jakaś mała szansa może zaprocentować w przyszłości. Gdyby nie fakt, że Donatan w jakiejś małej, zabawnej sytuacji namówił mnie do zrobienia dla żartu i fanu kawałka „My, Słowianie”, to prawdopodobnie nie odbiłoby się to tak wielką falą jak Eurowizja czy śpiewanie tej piosenki do tej pory. Pamiętajcie, że jeden mały ruch może spowodować wielkie tsunami w waszym życiu.
Ta piosenka - przez jednych uwielbiana, a przez innych wyśmiewana - doczekała się mnóstwa parodii m.in. Kabaret Skeczów Męczących zrobił z niej „My grabarze”. Co pani o nich sądzi?
Cieszę się z każdej przeróbki. Widziałam ich już chyba z milion. Każda mnie tak samo cieszyła. Już sam fakt, że stworzyłam ten numer świadczy o tym, że mam duży dystans do siebie i lubię się bawić, śmiać z siebie. Czekam na kolejne parodie.
Pani nie tylko śpiewa, ale również sama pisze teksty? W jaki sposób powstają?
Czerpię je nie tylko ze swoich historii. Jako człowiek obdarzony dużą empatią, jestem też dobrym obserwatorem. Przeżywam też historie innych ludzi. Potrafię utożsamić się z tymi historiami i próbować przełożyć je później na papier. W taki sposób piszę swoje piosenki.
A jaka jest pani filozofia życiowa?
Najważniejsze, według mnie, jest żyć w zgodzie z samą sobą. Z roku na rok zdaję sobie sprawę z tego, że na każdym etapie trzeba sobie stawiać pytania: „Co ja chcę robić w życiu” i „Co sprawia mi największą przyjemność?”. W życiu trzeba być trochę egoistą. Dzieci tego nie rozumieją, ale z wiekiem dociera do nas świadomość, że życie jest tylko jedno, a czas ucieka, więc trzeba robić wszystko, żeby spełniać swoje marzenia.
W jednym z wywiadów powiedziała pani, że gdyby nie zajmowała muzyką to zainteresowałaby się dietetyką. Jak pani dba o siebie?
Staram się jak mogę. Jak się skacze na scenie, trzeba mieć kondycję. Czasem jest mi ciężko złapać oddech w trakcie występu, tym bardziej, że często się ekscytuję i rozpędzam za mocno. Chodzę na siłownię. Staram się w miarę zdrowo odżywiać, bo to jest jednak paliwo, z którego później się składamy i z którego działamy. Jak już coś czytam, to właśnie o dietetyce, odżywianiu, o medycynie. Te rzeczy naprawdę mnie interesują.
Już 1 grudnia na instagramie pisała pani o świątecznym wystroju i nastroju. Jak wyglądały pani święta Bożego Narodzenia?
Pomijając tę ekstraordynaryjną, dziwną, wręcz przedziwną sytuację, to zwykle spędzam święta w gronie najbliższych. Mam sporo rodziny za granicą, w związku z tym zawsze marzyłam o dużym zastawionym stole z masą ludzi śpiewających, krzyczących i ściskających się. Przeważnie jednak kończy się na tym, że jesteśmy w najbliższym gronie. Cenię sobie ten czas, bo to jest mój azyl, wyciszenie po głośnym, intensywnym roku. Wbijam się w dresy, jem mandarynki i oglądam film „Kevin sam w domu”.
Czy jest coś, do czego ma pani największą słabość np. buty czy torebki?
Doświadczyłam braku pieniędzy, dlatego nie wydaję ich na luksusowe torebki. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego niektórym gwiazdom zależy na podkreśleniu tego, że ich torebka kosztowała np. 30 tysięcy. Ja chodzę z torebkami zwykłymi, szmacianymi, ekologicznymi. Dla mnie spełnia ona wyłącznie rolę torebki, czyli to, żeby można było coś do niej schować. Nie jestem osobą próżną, która musi się otaczać bardzo drogimi przedmiotami. Jestem raczej praktyczną osobą.
Rozmawiała LIDIA SOKOWICZ