reklama
reklama

„Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że mogę wygrać”

Opublikowano:
Autor: | Zdjęcie: D. Bela

„Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że mogę wygrać” - Zdjęcie główne

foto D. Bela

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości Została pierwszą w historii powiatu rawickiego kobietą burmistrz. Dotąd nie była osobą publiczną. Kim jest Paulina Wolsztyniak? Dlaczego zdecydowała się wystartować w wyborach, a tym samym radykalnie zmienić swoje dotychczasowe życie? Jak się czuje w nowej roli?
reklama

- Podjęłam tę ważną i odpowiedzialną decyzję po wielu rozmowach, rozważaniach i przemyśleniach, ponieważ chcę i wiem, że Państwo również potrzebujecie mieć wpływ na nasze lokalne życie. A ja pragnę zapewnić, że to w Państwa potrzeby, głosy, pomysły, opinie zamierzam się wsłuchiwać. Tak, byśmy razem mogli budować rzeczywistość wokół nas. To Wy proszę Państwa będziecie dla mnie drogowskazem, dlatego proszę o współpracę, rozmowę, opinie, sugestie... bo dialog buduje a nasza Gmina potrzebuje dobrych gospodarzy. Dlatego też w najbliższej przyszłości pozwolę sobie przedstawić Państwu Waszych kolegów i koleżanki od "zadań specjalnych", którzy wspólnie chcą mieć wpływ na miejsce, w którym razem żyjemy - napisała wówczas 37-latka w swoim oświadczeniu informując jednocześnie, że w wyborach wystartuje ze swojego komitetu wyborczego.

I choć spośród wszystkich pięciu kandydatów była osobą najmniej znaną, to osiągnęła największy sukces. Paulina Wolsztyniak i Marcin Triebs uzyskali prawo do startu w drugiej turze wyborów samorządowych. Ostatecznie mieszkańcy postawili właśnie na nią. Zdobyła 18 głosów więcej niż jej konkurent i tym samym, decyzją bojanowian, objęła stery w gminie. Ślubowanie złożyła na sesji 7 maja, a już następnego dnia zabrała się do wypełniania obowiązków burmistrza.

Nowa burmistrz Bojanowa wzbudza duże zainteresowanie – nie tylko z powodu tego, że jest pierwszą kobietą, która kieruje gminą, ale także ze względu na to, że niewiele o niej wiadomo. Nie da się również ukryć, że jest osobą, która rzuca się w oczy, bo jej cechą charakterystyczną jest.. dość odważny kolor włosów.

 

Mieszka pani w gminie Bojanowo kilkanaście lat. Jak się pani tutaj znalazła?

Bojanowianką jestem od 11 lat. Przywędrowałam tu właściwie za miłością, czyli do mojego męża. Ale nie przybyłam z daleka, bo z okolic Góry (województwo dolnośląskie), miejscowości Sułków sąsiadującej z Zaborowicami, więc cała okolica i tak była mi bliska i dobrze znana.

W kampanii podkreślała pani, że żadnej pracy się nie boi. Czym się pani dotąd zajmowała zawodowo?

Początkowo pracowałam jako instruktor nauki jazdy. Byłam też zatrudniona w Komunalnym Związku Gmin Regionu Leszczyńskiego w dziale finansowo-księgowym jako starszy inspektor do spraw windykacyjnych. Jeszcze wcześniej pracowałam w biurze informacji podatkowej i to też był ważny i przydatny epizod w moim życiu. Ostatnie trzy lata byłam księgową w dużej grupie kapitałowej Eurokomfort.

Jedyną funkcją – można powiedzieć - publiczną, jaką pani dotąd pełniła była rola przewodniczącej rady rodziców w Zespole Szkół Przyrodniczo-Techniczych w Bojanowie. Skąd więc decyzja, żeby ubiegać się od razu o stanowisko burmistrza?

To nie było tak nagle. Już pięć lat temu bardzo mocno zastanawiałam się nad tym, żeby wystartować jako kandydat do rady.

Dlaczego pani więc tego nie zrobiła?

Wtedy myślałam, że jestem zbyt mało znaną osobą w naszej Gminie, by próbować swoich sił. Nie ukrywam, że czekałam, aż ktoś się do mnie odezwie i zaproponuje start. To się nie wydarzyło i powiem szczerze im bliżej byłam tych wyborów, zastanawiałam się nad tym, jaki właściwie realny wpływ jako radna mogę mieć na to, co się wydarzy w gminie, jakie będą jej dalsze losy. Uznałam, że małe, że w pojedynkę byłoby mi trudno. Stwierdziłam, że może warto bardziej wpłynąć na to, co się za chwilę będzie działo w naszej gminie. Zdecydowałam się sama zbudować fajną grupę ludzi, którzy razem ze mną, z moją wizją, pomysłami, chcieliby mieć wpływ na decyzje samorządu. Na początku to było tylko kilka osób, ale dyskutowaliśmy na wiele tematów. Oni przekazali mi swoje spostrzeżenia, ja zaprezentowałam swoją wizję. Z miesiąca na miesiąc na grupa robiła się coraz większa. Okazało się, że rzeczywiście te problemy, które miałam na uwadze, nie są ludziom obce, mimo że może nie mówią o tym głośno, nie mają odwagi. Choć ostatnio świadomość mieszkańców gminy mocno się zmieniła, jeżeli chodzi o kwestie samorządowe i to cieszy.

Decyzja, że to jednak będzie staranie się o stanowisko burmistrza Bojanowa wcale nie była taka prosta, ale poprzedzona naprawdę wieloma wątpliwościami, dyskusjami z rodziną, z przyjaciółmi. Trzeba było mieć świadomość, że to jest bardzo odpowiedzialna funkcja, a także mnóstwo obowiązków, co oznacza poświęcenie ze strony rodziny, dużo prywatnych wyrzeczeń, mnóstwo czasu oraz psychiczny ciężar odpowiedzialności. Bo ja nie jestem zwykłym urzędnikiem, tylko bardzo mocno utożsamiam się z tym, co robię. Przeżywam problemy dotykające ludzi, tak jak chociażby ostatnie problemy z wodą.

Czy był jakiś impuls, który pomógł w podjęciu ostatecznej decyzji? Jaka kwestia zdecydowała o tym, że chciała pani jednak mieć wpływ na życie gminy?

To chyba była kwestia braku zakładów pracy, bo to jest klucz do tego byśmy mogli realizować wiele innych zadań. Nie chodzi wcale o zapewnienie mieszkańcom pracy na miejscu, ale także o wpływy z podatków do budżetu, które mogłyby chociażby pokryć wydatki związane z wkładem własnym gminy, jeśli chodzi o staranie się o różne dotacje, a tym samym realizację zadań. Będę robiła wszystko, by przyciągnąć nowe zakłady, bo jesteśmy świetnie zlokalizowani i to jest bardzo duży atut gminy, który trzeba wykorzystać. (...) Mam nadzieję, że w porozumieniu z nową radą, która ma świetne pomysły, zapał do działania i nowe spojrzenie na wiele kwestii, uda nam się wiele dla Bojanowa zdziałać.

Wróćmy jeszcze do kwestii tej decyzji - odważnej i jednak dość ryzykownej. Jak zareagowali bliscy, gdy oznajmiła pani, że będzie startować na burmistrza Bojanowa?

Myślę, że wszyscy do końca nie zdawali sobie sprawy, co to może oznaczać. Mój czteroletni syn zapytał tylko, czy jak będę burmistrzem, to znaczy, że nie będzie mnie ciągle w domu. Choć chyba już się przyzwyczaił, bo kampania także oznaczała sporo nieobecności. Nastolatek z kolei wiedział, że mogę stać się osobą decyzyjną i rozpoznawalną, ale on i tak już „żyje swoim życiem”. Jeśli chodzi o mojego męża, to obydwoje prowadzimy taki intensywny tryb pracy, że niewiele się zmieniło. Będę jedynie bliżej. Bo dotąd – choć od lat mieszkam w gminie – byłam niewidoczna właśnie dlatego, że pracowałam po kilkanaście godzin dziennie, do tego dojazdy też „zjadały” mój wolny czas. Poza tym, wracając późnymi godzinami popołudniowymi, musiałam wypełniać swoje obowiązki jako żona, mama, gospodyni, pomagałam mężowi w gospodarstwie rolnym jeśli chodzi o kwestie proceduralne i formalne. Ogólnie wszyscy bardzo mnie w tej decyzji wspierali.

Czyli nikt nie próbował odwodzić od tego? Sama nie miała pani chwili zwątpienia?

To jest normalne, że ja sama się obawiałam, jak to wszystko będzie. Natomiast wsparcie miałam przeogromne i nie tylko ze strony całej rodziny, ale też najbliższych i przyjaciół. Na pewno miałam lepsze i gorsze momenty w kampanii, ale kolejnego dnia wstawałam z nową energią i nowym zapałem.

Kampania wyborcza pochłonęła mnóstwo czasu, ale choć bywały lepsze i gorsze chwile, to na szczęście obyło się bez nieprzyjemnych sytuacji ani powodów bym żałowała swojej decyzji.

Pierwsza myśl po wygranej w drugiej turze?

Powiedziałam to już niejednokrotnie wielu osobom. Naprawdę nie zdawałam sobie sprawy z tego, że mogę wygrać. Dla mnie to było przeogromne zaskoczenie i to nie wynika - proszę mi wierzyć - z braku pewności siebie, tylko właśnie z pokory. Z mało znanej osoby, której wiele osób nawet w Tarchalinie, gdzie mieszkam, mówiło że pierwszy raz widziały mnie na plakacie, zostałam burmistrzem Bojanowa.

Dodatkowo konkurencja była poważna i ja jako jedyna byłam najmniej znana. Pan Czerwiński był radnym, pani Gąsiorowska pracowała w urzędzie, pan Triebs udzielał się w różnych stowarzyszeniach, no i pan Dubiel – były już burmistrz. A tutaj pojawia się osoba, właściwie nie wiadomo skąd i zostaje burmistrzem. Ten pierwszy dzień to był dla mnie naprawdę przeogromny szok. Chyba dopiero we wtorek rzeczywiście uświadomiłam sobie, że jestem burmistrzem.

Emocje chyba opadły, mijają kolejne tygodnie. Jak się pani czuje w nowej roli?

Działamy, zakasujemy rękawy, choć muszę sobie jeszcze uświadomić, że to jest zupełnie inny rodzaj funkcjonowania niż dotychczas. Praca księgowej wymagała ode mnie czasami kilkunastogodzinnego siedzenia przed komputerem, teraz moje życie wróciło się do góry nogami. To są nie tylko spotkania, ustalenia, decyzje, ale też mnóstwo kwestii administracyjnych. Szczerze – lubię to. Czuję że to jest to, w czym się najlepiej realizuję. Jestem gotowa na kontakt z ludźmi, na rozmowy, dyskusje.

Jak została pani przyjęta przez współpracowników, innych samorządowców?

Poczułam się tu jak u siebie. Nikt nie dał mi odczuć, że jest inaczej. Już mogę powiedzieć, że mamy świetne relacje, takie swobodne. Pan burmistrz Maciej Dubiel też zachował się wobec mnie bardzo otwarcie.

Jako pierwsza kobieta na tym stanowisku wzbudza pani ciekawość?

Rzeczywiście wzbudzam, ale to jest bardzo pozytywne. I może nie tylko dlatego, że jestem kobietą, ale w ogóle jedyną nową osobą jeśli chodzi o burmistrzów i wójta w powiecie.

Poza wieloma innymi codziennymi sprawami, przed panią trudne decyzje, takie jak kwestia ewentualnej likwidacji szkoły w Gościejewicach.

To prawda. Cały czas zbieramy dokumentację, to jest bardzo trudna sprawa. Ma wiele aspektów. To nie jest takie zero-jedynkowe, trzeba to rozpatrzyć to pod każdym kątem - dobra dzieci, pracy nauczycieli, finansów, więc musimy zaprezentować radzie wszystkie kwestie związane z tematem, by mogła ona komfortowo podjąć decyzję.

Kolejny problem to bardzo częste, długotrwałe awarie wody.

Bardzo nam zależy, by to rozwiązać, ale to nie jest tak, że jest nowy burmistrz i wszystko od razu się zmieni, da się zrobić. Nawet jak będą na to pieniądze, to jest czasochłonna inwestycja, by zmodernizować sieć.

Generalnie to zmienił się burmistrz, zmienił się zastępca, natomiast pracownicy pracują dalej, wszystkie procesy trwają dalej. My - wiadomo - musimy mieć czas, żeby jeszcze się zapoznać szczegółowo z pewnymi kwestiami, ale wychodzę z założenia
że najpierw trzeba kontynuować przedsięwzięcia poprzedników, a nie nagle wywracać wszystko do góry nogami. Nie możemy przecież sobie pozwolić na to, żeby marnować czyjąś pracę, pieniądze. Wszyscy powinniśmy mieć tego świadomość.

Druga kwestia to finanse. Budżet na rok 2024 już mamy ustalony, więc nasza prawdziwa praca będzie dopiero tak naprawdę z nowym budżetem.

Czy poza zatrudnieniem nowego zastępcy, którym została Katarzyna Sadowska, planuje pani jeszcze jakieś inne zmiany kadrowe?

Nie. Musimy jedynie ogłosić konkurs na stanowisko sekretarza, bo dotychczasowy zakończył pracę 31 maja.

Teraz na pewno będzie go pani miała mniej, ale co burmistrz Paulina Wolsztyniak lubi robić w wolnym czasie?

Jak tylko jakiś się pojawi to chyba muszę nadrobić zaległości w domu. Powiem szczerze, póki co nawet nie mam kiedy wyjść po prostu do ogrodu. Na szczęście dom funkcjonuje jak należy, bo mam ogromne wsparcie – między innymi teściowej. I chciałabym może, jak się uda, po prostu wybrać się na wycieczkę rowerową. To aktualnie moje małe marzenie. Jeżeli chodzi o inne plany, to myślę, że przez najbliższe kilka miesięcy samorząd pochłonie mnie praktycznie w 100%.

Kiedyś robiłam długie dystanse jeżeli chodzi o nordic walking i to mi sprawiało przyjemność, bo nie lubię biegać, ale kiedy pojawił się młodszy syn, mam na to mało czasu, bo kilkulatek jest bardzo zajmujący. Każdą wolną chwilę poświęcam więc rodzinie.

reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
reklama
reklama