Wiosłują już tydzień i ponad jedna trzecia drogi za nimi. Wypłynęli 1 czerwca spod Oświęcimia CZYTAJ. Każdego dnia starają się pokonać przynajmniej 50 km, choć czasem jest to nawet 70 km. Śpią w namiocie przy brzegu, korzystają też z taniej agroturystyki. Żywią się prowiantem zabranym z Rawicza, szykowanym na ognisku, a gdy pogoda nie dopisuje korzystają z samopodgrzewającej się żywności wojskowej.
Oczywiście podczas pierwszego tygodnia nie obyło się bez przygód. Sam początek trasy upłynął im w znacznej mierze na pokonywaniu śluz pobudowanych na Wiśle w okolicach Oświęcimia.
Ostatniej śluzy obsługa nie mogła nam otworzyć, więc musieliśmy prawie kilometr przenieść nasz kajak i bagaże - mówi Artur Eling.
Mnich ostrzegł przed "diabelskimi łbami"
Wisła, choć dość spokojna, kilka razy pokazała im swój pazur. Zaraz za Tyńcem natrafili na mocno rwący nurt spowodowany przez kamieniste dno.
Na szczęście jeden z mnichów z tynieckiego klasztoru ostrzegł nas przed tym odcinkiem, bo byśmy się tam rozbili - przyznaje Artur i dodaje, że miejscowi benedyktyni nazwali to miejsce "diabelskimi łbami".
Wisła, rzeka niespokojna
Jak stwierdzili kajakarze, Wisła w swoim górnym biegu jest rzeką dość zdradliwą.
Mnóstwo tu mielizn, piaszczystych łach i małych wysepek, które nie wiadomo, z której strony opłynąć. Zdarzają się też miejsca ze skalistym dnem - mówi Dariusz, który nieoficjalnie przyjął rolę nawigatora rejsu.
Kilkakrotnie woda zniosła ich na niebezpieczne kamienie. Na szczęście Keiko (tak nazywa się ich ręcznie wykonane canoe) wytrzymała uderzenia i choć mocno porysowana, wciąż zachowuje szczelność.
Nietoperz i smok wawelski
Podczas pokonywania śluzy w okolicach Krakowa, obok ich canoe wpadł do wody... nietoperz. Zwierzątko miało prawdopodobnie złamane skrzydło i groziło mu utonięcie. Dzielne "wilki rzeczne" oczywiście uratowały stworzenie i oddały w ręce weterynarza. Tak się złożyło, że przekazanie skrzydlatego pacjenta odbyło się u stóp innego skrzydlatego stwora - wawelskiego smoka.
Powietrzny diabeł na Wiśle
Potencjalnie groźną przygodę kajakarze przeżyli też dopływając do Kazimierza Dolnego.
Była ładna pogoda, gdy nagle nad naszą lódkę nadleciało coś jakby szkwał. Zrobiło się szaro, dmuchnęło i poleciało dalej. To trwało kilkanaście sekund, a i tak zdążyło nas obrócić w poprzek rzeki - wspomina Artur Eling.
Jeszcze dwa tygodnie wiosłowania
Przed "wilkami rzecznymi" jeszcze grubo ponad połowa drogi. Planują że cała podróż do Bałtyku zajmie im około 20 dni. Tymczasem zapewniają, że humory im dopisują, a co najważniejsze, zdrowie również.Po całym dniu wiosłowania, wieczorem trochę bolą ręce, ale nazajutrz jest już wszystko w porządku - przekonują zgodnie kajakarze.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.