reklama

Pojechałem z darami w obszar najbardziej dotknięty powodziami. Żadne zdjęcie i film nie odda tego, jaka tragedia dotknęła tych ludzi

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Pojechałem z darami w obszar najbardziej dotknięty powodziami. Żadne zdjęcie i film nie odda tego, jaka tragedia dotknęła tych ludzi - Zdjęcie główne
Zobacz
galerię
78
zdjęć

reklama
Udostępnij na:
Facebook
WiadomościWszyscy dobrze wiedzą, co spotkało południowo-zachodnią Polskę kilka dni temu. Mieszkańcy powiatu rawickiego tłumnie ruszyli z pomocą, przynosząc dary do miejsc zbiórek. Z organizatorami jednej z takich zbiórek wyruszyłem w miejsca najbardziej potrzebujące pomocy. Tego, co zobaczyliśmy nie pokażą żadne zdjęcia oraz nagrania.
reklama

W poniedziałek, w całym powiecie rawickim, ruszyły zbiórki darów dla powodzian. Zaoferowałem pomoc logistyczną druhom z Pakosławia i Jutrosina, którzy zbiórkę prowadzili w swoich gminach, ale wyjazd planowali wspólny. Byłem w stałym kontakcie zarówno z Adamem Hauzą z OSP Pakosław jak i Kamilem Knopem z OSP Jutrosin. Już pierwszego dnia do obu remiz zaczęły spływać ogromne ilości żywności oraz wody. To bardzo dobrze pokazuje jak w chwilach kryzysu Polki i Polacy potrafią się zjednoczyć i stanąć na wysokości zadania. Warto zresztą dodać, że wszystkie zbiórki prowadzone w powiecie cieszyły się sporym zainteresowaniem, każda gmina wysyłała transporty w miejsca dotknięte powodziami. 

Zbiórka w Jutrosinie trwała do wtorku, zaś w Pakosławiu - do środy. Na początku planowaliśmy wyjazd 6 busami, pod uwagę brana była ewentualność podczepienia przyczep. W środę wiedzieliśmy, że to będzie za mało i postanowiliśmy nasze możliwości transportowe rozszerzyć. Nasze prośby do przedsiębiorstw o użyczenie pojazdów, zostały przyjęte z dużą życzliwością. Ostatecznie w środę, do późnego wieczora pakowaliśmy się w 11 busów i dwie przyczepy - łącznie ponad 15 ton żywności, wody, chemii, przedmiotów do sprzątania, ubrań i wielu innych. Naszym transportem pojechały dary m.in. z Pakosławia, Sów, Osieka, Sworowa, Jutrosina oraz Zespołu Szkół Zawodowych w Rawiczu. 

Wiedzieliśmy gdzie mamy jechać, choć sytuacja na miejscu trochę się skomplikowała.

Nie do końca wiedzieliśmy, które drogi są przejezdne  

Celem naszego wyjazdu były dwie miejscowości - Romanowo oraz Radochów w okolicy Lądka Zdroju. Ruszyliśmy około 8:30 - przez całą drogę staraliśmy się trzymać "w kupie", spodziewaliśmy się, że w miejscach, w które jedziemy nie będzie zasięgu, więc praktycznie każdy samochód był wyposażony w krótkofalówkę na wypadek gdybyśmy nie mogli kontaktować się telefonicznie. Pierwsze skutki powodzi na własne oczy zobaczyliśmy ponad pół godziny przed dotarciem do celu. Stosy mebli przed domami, widoczne ślady wody, uszkodzone drogi czy ludzie bez nadzei patrzący na swój zalany dobytek spowodowały u nas niemałą konsternację. 

Nie do końca wiedzieliśmy, które drogi są przejezdne. Postanowiliśmy skontaktować się z policją w Kłodzku, by podpowiedziała, którędy dotrzeć do miejscowości, do których jedziemy. Droga, którą nas poprowadzono była - delikatnie mówiąc - tragiczna. Wąski, uszkodzony asfalt i płynąca przez drogę woda budziły w nas obawy, czy dotrzemy na miejsce. Im bliżej naszego celu, tym więcej skutków wielkiej wody - zrujnowane domy, samochody rozsiane w rzece czy po rowach, ogromna ilość śmieci oraz mułu na drodze. Uszkodzone mosty, zerwane chodniki czy powalone od siły wody drzewa, stały się już widokiem "normalnym". 

Ledwo udało nam się upchnąć dary z jednego busa i przyczepy

Rozdzieliliśmy się na dwie grupy - jedna kierowała się do Radochowa, druga - do Romanowa. Najgorsze było dla mnie to, że rozdzieliliśmy się z moim tatą. Jechałem z grupą do Radochowa, wioski zniszczonej w 75%. Były tam dwa punkty - jeden w świetlicy, drugi przy kościele. Wylądowałem przy świetlicy i od razu zauważyłem zgromadzone ogromne ilości wody i żywności. Przy kościele też było tego bardzo dużo. Od razu dało się zauważyć to, o czym mówili w telewizji mieszkańcy - brakuje dobrego zarządania kryzysowego na szczeblu samorządowym. Nie wiedzieliśmy, z kim rozmawiać, do kogo się zgłosić, a i przed samym punktem zbiórki był ogromny chaos - niełatwo było busami z przycepami znaleźć miejsce, by zatrzymać się w bezpieczny sposób w celu rozładowania darów. 

W świetlicy było ich na tyle dużo, że ledwo udało nam się zostawić dary z jednego busa i jednej przyczepy - na resztę nie było miejsca. Obecne na miejscu osoby wprost mówiły, że nie potrzebują jedzenia czy wody tak bardzo jak agregatów, pomp, taczek, łopat czy mioteł, które pomogą w sprzątaniu zniszczonych domów. Postanowiliśmy pojechać w inne miejsce, ale nie wiedzieliśmy gdzie możemy coś zostawić. Cały ten "młyn" spowodował u nas niemałe nerwy. Opuściliśmy Radochów i pojechaliśmy w nieznane. Odłączeni od grupy. 

Wąska droga, brak zasięgu i mała świetlica wiejska

W pewnym momencie udało się spotkać z resztą konwoju. Dostaliśmy kontkakt do Romanowa, gdzie udały się cztery nasze auta. Choć zasięgu tam nie było, przekazano nam, że możemy jechać. Po drodze, mnóstwo wolontariuszy oferowało nam ciepłe obiady i napoje. Na pewno duży wpływ na to miał wóz strażacki z Pakosławia oraz to, że wszyscy byliśmy w mundurach koszarowych. Wiedzieliśmy jednak, że są osoby, które bardziej potrzebują wsparcia, m.in. żołnierze, których na trasie Kłodzko - Lądek Zdrój było mnóstwo. 

Decyzja została podjęta - jedziemy do Romanowa - małej wsi pośrodku niczego. Wąska droga, cisza, brak zasięgu i mała świetlica wiejska, w której przywitało nas kilka osób. Tam mogliśmy zostawić wszystkie dary. Tam też poczuliśmy największą wdzięczność i mieliśmy pewność, że dary trafią do najbardziej potrzebujących. 

Rozmawialiśmy z mieszkańcami wsi, którzy pozbawieni są zasięgu, bieżącej wody czy prądu. Mimo ogromnej tragedi, byli bardzo otwarci, a przede wszystkim - uśmiechnięci. Rozładunek był szybki i bardzo sprawny. Mała świetlica wiejska została zapełniona w mgnieniu oka, za co mieszkańcy wsi bardzo nam dziękowali. 

Kiedy przejeżdżaliśmy przez Kłodzko, w aucie panowała kompletna cisza

Po krótkiej rozmowie postanowiliśmy ruszyć w kierunku domu. Byliśmy z siebie dumni, bo nie poddaliśmy się, mimo że w miejscu, do którego pierwotnie zmierzaliśmy, nie odebrano naszego ładunku. Cel mieliśmy jasny - pomóc ludziom - i to nam się udało. W drodze powrotnej nawigacja prowadziła nas przez Kłodzko. Kiedy przejeżdżaliśmy przez miasto, w aucie panowała kompletna cisza, każdy był zdumiony tym, co zobaczył.

Do Pakosławia wróciliśmy cali i zdrowi po ponad 12 godzinach poza domem.

Odbudowanie tych miejscowości zajmie lata

Jeszcze przed wyjazdem zastanawialiśmy się, czy dalej zbierać dary. Owszem, można, ale nie żywność i wodę. Powodzianie potrzebują sprzętu do sprzątania i odbudowywania swoich domów. Osuszacze budowlane, agregaty, latarki, powerbanki, taczki, łopaty czy szeorkie miotły - właśnie tego potrzebują w mieszkańcy zalanych miasteczek i wsi. 

Nie pogardzi się tam także rękoma do pracy, bo tej jest bardzo dużo. Kto ma siłę i wolny czas, warto, żeby o tym pomyślał.

Nie ma co ukrywać, zdjęcia, które zrobiliśmy w ogóle nie oddają tego, co zastaliśmy na miejscu. Byliśmy tam po kilku dniach wielkiego sprzątania. Strach pomyśleć, jak wyglądały zalane tereny od razu po "zejściu" wody. Odbudowywanie tych miejscowości zajmie lata.

reklama
WRÓĆ DO ARTYKUŁU
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama