Łukasz Supergan przemierzył tysiące kilometrów
"Niektórzy nazywają mnie podróżnikiem, choć sam się tak nie przedstawiam. Wolę mówić, że jestem człowiekiem, który spełnia swoje marzenia, nie dbając czy pasuje do jakiejkolwiek definicji. Moją pasją są długodystansowe wyprawy, podczas których pokonuję setki lub tysiące kilometrów, zazwyczaj samotnie" - pisze o sobie Łukasz Supergan na swojej stronie internetowej.
Samotnie, w środku zimy, przez kamienistą pustynię
W Bojanowie, w Gminnym Centrum Kultury, Sportu, Turystyki i Rekreacji, gościł już trzeci raz - wcześniej opowiadał m.in. o swojej wyprawie po palenstyńskim Szlaku Abrahama. Tym razem mówił o zimowym przejściu wzdłuż całej Islandii.Islandię - ze wschodu na zachód - Łukasz Supergan przeszedł latem 2016 roku. Trzy lata później wrócił tam, ale w zupełnie innych warunkach - tym razem zimą. Do tej wyprawy przygotowywał sie bardzo długo, bo o tej porze roku część kraju to zimna, kamienista pustynia.
- Wyspa nie jest duża i najcześciej ludzie przechodzą ją z północy na południe. Ta trasa to jest około 400 km. Kilkadziesiąt osób rocznie latem się tego podejmuje. (...) Postanowiłem zrobić inaczej. Wyznaczyłem sobie trasę, która częściowo pokrywała się z wcześniejszą. Nie miałem w sobie wielkiego lęku, obawy przed śmiercią, ale wiedziałem, że muszę być bardzo zachowawczy i ostrożny, żeby temu podołać - zaznaczał Łukasz Supergan.
Podróżnik zaczął wyprawę w Seydisfjordur na wschodnim wybrzeżu, kierując się ku wyżynom. Gdy ruszał, pogoda nie była dobra, bo temperatura wynosiła około 0 stopni i padał bardzo mokry śnieg. Nie zapowiadało się najlepiej, choć początkowo szedł z lekkim plecakiem, bo cały bagaż - sprzęt narciarski, sanie, wyposażenie - na kilka tygodni zostawił w sąsiednim mieście i do niego szedł piechotą - by móc powiedzieć, że faktycznie pokonał całą trasę pieszo.
By dotrzeć do krawędzi wyżyn i położyć sanie na śniegu, najpierw szedł kilkadziesiąt kikometrów drogami i ścieżkami. Aby było łatwiej, skonstruował prosty wózek, na którym położył sanie i ciągnął je za sobą. Kółka od nich odczepił i zostawił w ostatnim gospodarstwie, które mijał. Tym samym, wszedł w głąb Islandii - na olbrzymią białą przestrzeń - bez zabudowań, obecności ludzi i zwierząt. Zapiął narty, położył sanie na śnieg i ruszył przed siebie.
Trasa, jaką pokonał Łukasz Supergan ↓ Dalsza część tekstu pod mapą
Szalejąca śnieżyca i męcząca odwilż
Idąc częściowo swoimi śladami sprzed 3,5 roku i ciągnąc 50-kilogramowe sanie, Łukasz Supergan przechodził podnóżami wielkich lodowców, przecinał duże rzeki i łańcuchy górskie.
- Długo, przez dziesiątki kilometrów dookoła, widać było tylko białą płaską przestrzeń. Czasami pojawiały się jakieś wyżyny, wzgórza, nie ma jednak żadnych znaków orientacyjnych, nie ma nikogo. Jest tylko linia w nawigacji, którą wyznaczyłem sobie wcześniej. Przez wiele godzin szedłem po prostu przed siebie. Około 16.00 zaczęło robić się ciemno i dalej szedłem w świetle latarki. Około 20.00 rozbijałem namiot. Przed świtem budziłem się, jadłem, zwijałem obóz i ruszałem dalej - relacjonował podróżnik.
Cały czas wierzył, że bez większych kłoptów dotrze do celu i nie będzie musiał rezygnować z dalszej trasy, czy wzywać pomocy. Pogoda jednak nie zawsze była sprzyjająca. Przez kilka dni towarzyszyły mu silne wiatry i śnieżyce, z których jedna okazała się potężnym sztormem, trwającym przez 1,5 doby. Na szczęście, udało mu się znaleźć schronienie - w jednej z nielicznych chat dla wędrowców, zlokalizowanych na islandzkim odludziu. Bardzo męcząca okazała się także odwilż, która "dopadła" go na fragmencie wyprawy. Musiał zdjąć narty, bo nie dało się iść w topniejącej brei.
- Przez całą jedną noc wiał wiatr, a gdy rano wyszedłem z namiotu, okazało się, że cały śnieg zamienił się w jezioro. Musiałem jak najszybciej opuścić ten rejon, bo gdybym spędził tam kilkadziesiąt godzin, wszystkie skały "wyszłyby" na zewnątrz i nie byłbym w stanie ciągnąć moich sań dalej - opowiadał.
Kilkudniowa odwilż - jak podkreślał - zamieniła jednak znaczne obszary śniegu w lodową skorupę, na obrzeżach interioru śnieg odsłaniał skały i żwir, zmuszając go do kluczenia wśród pól lawy i głazów. Po drodze musiał także minąć, między innymi, jeden z większych islandzkich lodowców. Trzeba było dobrze go obejść, żeby nie wpaść w żadną lodową szczelinę. Bez szwanku, choć nadrabiając sporo kilometrów, ominął też dwie rwące rzeki, które o tej porze roku są niebezpiecznym kanionem wydrążonym w śniegu.
Widoki wynagradzały wszystko
Choć cykl dnia wędrówki Łukasza wydawał sie monotonny - bo zazwyczaj przez 12 godzin maszerował, 2 godziny rozbijał namiot, jadł, spał 8 godzin i znowu 2 godziny jadł, zwijał obozowisko i wyruszał w trasę - to wszystko wynagradzały niesamowite widoki - piękne góry, kolory, zachody słońca oraz zorza polarna.
W ostatnim etapie wędrówki musiał dotrzeć do wybrzeża oraz przejść półwysp Snaeffelsnes, który - jak opisywał - stanowi Islandię w pigułce - góry, gorące gejzery, ptasie klify, czyli wszystko to, co najpiękniejsze.
- Na zachodnim wybrzeżu pojawiłem się już bardzo zmęczony, ale sunąłem dalej między wzgórzami - wyszukując łatwiejszego przejścia. Do ostatniego momentu trzeba było jednak bardzo uważać, bo czasami okazywało się, że jestem blisko jakiegoś urwiska. Każdego dnia robiłem około 20 kilometróz i już czułem, że zbliżam się do finału - dzielił się Łukasz Supergan.
Po 36 dniach i 800 km na nartach i pieszo, Łukasz Supergan zakończył zimowy trawers Islandii na przylądku Öndverdarnes. Jak sam mówił, to prawdopodobnie jedyne przejście Islandii w tym kierunku, zakończone w okresie kalendarzowej zimy.
- Na końcu było już dużo cieplej, miałem przy sobie lżejszy bagaż, są drogi i ścieżki - choć zasypane. Po ostatniej nocy spędzonej w górach, przeszedłem do końca półwyspu, na którym znajdowała się latarnia morska i dalej już nie miałem gdzie iść - wspominał podróżnik.
"Ani razu nie zajrzałem śmierci w oczy"
Jak podkreślał, choć nie było żadnych świadków tego sukcesu, żywej duszy dookoła, satysfakcję ma ogromną.
- Dla mnie samego była to jedna z najpiękniejszych i najbardziej wartościowych przygód. Udało się to bez momentu zagrożenia życia, choć były chwile, że czułem się źle, myślałem, czy nie będę musiał się poddać, ale ani razu nie spojrzałem śmierci w oczy, co oznacza, że byłem dobrze przygotowany do tej wyprawy - skonstatował Łukasz Supergan.