Reprezentacja Polski zmierzyła się w grupie z Meksykiem (0:0), Arabią Saudyjską (2:0) i Argentyną (0:2). Biało-Czerwoni zgromadzili cztery punkty. Dzięki lepszemu bilansowi bramkowemu niż zgromadził Meksyk, awansowali do 1/8 mundialu. Polacy zmierzyli się w nim z Francuzami. Niestety, Trójkolorowi okazali się skuteczniejsi. Francuzi wygrali 3:1. Polska reprezentacja pożegnała się więc z mundialem na początku grudnia.
Występ Karola Świderskiego
Czy jeszcze w trakcie mundialu w 2018 roku w Rosji ktoś by pomyślał, że ziemia rawicka będzie miała swojego reprezentanta w Katarze? Pewnie wielu stukałoby się w czoło. W 26-osobowej kadrze na mundial w Katarze znalazł się Karol Świderski. 25-letni rawiczanin ten rok spędził w Stanach Zjednoczonych w Charlotte FC. Notował dobre liczby. Strzelał bramki i asystował.W marcu 2021 roku Karol Świderski wystąpił po raz pierwszy w kadrze Polski. Wtedy debiutował u selekcjonera Paulo Sousy. Na wychowanka Rawii stawiał także Czesław Michniewicz. Trudno się zatem dziwić, że do 26-osobowej kadry na mundial napastnik się załapał.
- Na pewno chciałbym zagrać, to by było wyjątkowe. To, czy muszę strzelić gola czy nie - to nie jest takie ważne. Chciałbym też awansu z grupy. Dawno z mistrzostw świata poza strefę grupową nie wyszliśmy. W mojej głowie nastawienie jest bardzo dobre. Mam nadzieję, że wynik będzie zdecydowanie lepszy niż w ostatnich mistrzostwach - przyznał Karol Świderski w rozmowie w pierwszej połowie listopada.
- Cieszę się, że Polska awansowała i jestem bardzo dumna z Karola. Spełnił swoje marzenie. Dostał szansę od selekcjonera, żeby zagrać i cieszę się, że możemy być razem z nim i go wspierać w tak ważnym turnieju - akcentowała żona piłkarza Martyna Świderska.
Mistrzostwa Świata w Katarze. Kibice z Rawicza
Każdy, kto oglądał telewizje ogólnopolskie mógł dostrzec znajome twarze w trakcie mistrzostw. Choć do Kataru wybrało się niewielu Polaków, wśród nich byli jednak mieszkańcy ziemi rawickiej. Z flagami czy szalikami udzielali wywiadów.Do Kataru - z bratem - poleciał, m.in. Dawid Matuszewski. W przeszłości oglądał już na żywo spotkania kadry, nie tylko w Polsce.
- Byliśmy już na mistrzostwach w Rosji w 2018 roku, a także na ostatnim Euro w 2021 roku - w Sankt Petersburgu - mówi Dawid Matuszewski.
Jak przyznaje, do panujących temperatur można było się szybko przyzwyczaić. Jeszcze przed pierwszym spotkaniem polskiej kadry bracia zwiedzili Katar. Czy to w strefie kibica czy na ulicach stolicy - Doha - zauważyli dosłownie kilkunastu Polaków. Dzień meczowy - z Meksykiem - spędzili intensywnie i w biegu.
- Komunikacja była na czas - bardzo punktualna. Na nic się nie czekało. Pod tym względem mistrzostwo świata - podkreśla. Po wizycie w strefie kibica, by już w niej poczuć atmosferę mundialu, rawiczanie ruszyli na stadion. - Meksykanie dosłownie „rządzili”. Chodzili w ogromnych grupach, czasem nawet tysiącosobowych. Było ich mnóstwo. Z tego, co słyszałem, pojawili się i tacy, którzy wręcz zastawiali mieszkania, by obejrzeć swoją reprezentację - opisuje Dawid Matuszewski.
Pierwszy mecz Polaków
Rawiczaninie oglądali na żywo pierwsze starcie Biało-Czerwonych z Meksykiem. Mecz odbył się na stadionie 974 - zbudowanym z kontenerów.
- Obiekt robił wrażenie. Już dojeżdżając w jego pobliże, dookoła wszędzie była pustynia. Jak oni to zbudowali? Nie wiem, ale było pięknie. Wejście na stadion odbyło się sprawnie i bez problemów - podkreśla.
Bracia oglądali mecz zza ławki rezerwowych piłkarzy.
- Uczucie niesamowite. Wyjście piłkarzy na boisko, hymn odśpiewany przez Polaków. Łezka się w oku zakręciła. Na trybunach przeważali jednak Meksykanie. Mieli bębny, śpiewali, byli bardzo głośni - relacjonuje rawiczanin.
Nie liczyła się jednak frekwencja na trybunach, a to, co się działo na boisku. W spotkaniu padł rezultat 0:0.
- Gra jaka była taka była, ale wywalczyliśmy punkt. Dla mnie to sukces. Cieszyłem się z niego. Ciągle słyszałem, że mamy zły styl, ale w naszej kadrze nie o to chodzi. Ja już się do tego stylu przyzwyczaiłem. Uważam, że na mistrzostwach chodzi o wynik - podkreśla rawiczanin.
W trakcie pobytu w Katarze bracia spotkali się z Karolem Świderskim.
- Porozmawialiśmy pod hotelem. Wyszedł do nas. Świetny, normalny człowiek. Płynie z niego niezwykła energia, tak samo jak z jego małżonki - przyznaje Dawid Matuszewski.
Szybka decyzja
Kilka dni po pierwszym spotkaniu kadry bracia wrócili do Polski. Nie mieli dalszych planów w związku z mundialem. W chwili, gdy było pewne, że Biało-Czerwoni awansowali do 1/8, rawiczanie spontanicznie zdecydowali, że chcą lecieć ponownie do Kataru. Jak pomyśleli, tak zrobili. Zarezerwowali bilety na lot, pozyskali także wejściówki na mecz. Już w Polsce ubrali się w narodowe barwy.
- Byliśmy bardzo miło traktowani w Katarze, pełna serdeczność. Za drugim razem nie szukaliśmy już żadnych noclegów. Wylot był tylko na sam mecz. Mieliśmy poczucie, że nasza reprezentacja nie ma nic do stracenia. Spotkanie z Francuzami było inne niż z Argentyną. Polacy zagrali bardzo fajnie. Pocieszające jest to, że jak mistrzem zostanie Francja, będę mógł wspominać, że spotkanie ze zwycięzcami mundialu oglądałem na stadionie - śmieje się rawiczanin.
Dawid Matuszewski cieszy się, że widział dwa spotkania Polaków na mundialu na żywo. Kolejny raz na wyprawę do Kataru by się nie zdecydował.
- Na pewno nie turystycznie. Podstawowa kwestia - pieniądze. Trzeba bardzo długo je zbierać, by się zdecydować na wyprawę do Kataru. Poza mundialem to człowiek nie będzie mógł wypić żadnego alkoholu. Poza wybranymi punktami, w trakcie mistrzostw - w sklepach alkoholu nie można było kupić. Bardzo restrykcyjnie to jest przestrzegane - twierdzi rawiczanin.
Nie wyklucza jednak, że gdyby jednak Polacy awansowali do decydujących spotkań mundialu, wtedy kolejna wyprawa wchodziłaby w grę. Teraz pozostaje zbieranie funduszy na kolejne mistrzostwa - Europy w Niemczech oraz świata - w USA, Meksyku i Kanadzie.
- Przejrzałem listę miast, w których odbędą się spotkania. Plany są - podsumowuje.
Z Miejskiej Górki do Kataru
Mecz naszej reprezentacji oglądało także małżeństwo: Joanna i Karol Walkowiakowie. W ich przypadku ważną rolę odegrał już dzień losowania grupy Polaków.
- Szukałem już wtedy hotelu. Wszystkie były zarezerwowane - opisuje Karol Walkowiak.
Miejskogóreczanie zdecydowali, że w czasie mundialu będą nocowali w jednym z sąsiednich państw. Na starcie Polaków z Meksykanami polecieli w dniu meczu.
- Jedno z dwóch lotnisk w Dubaju zostało przygotowane wyłącznie na przyjęcie kibiców. W dzień spotkania Polaków były 33 połączenia Dubaj - Doha, dosłownie co 10 minut - opisuje miejskogóreczanin.
Małżeństwo miało ze sobą flagę Polski. Po szybkim zwiedzaniu, udali się pod stadion.
- Obiekt był pełny, wolnych miejsc nie dostrzegliśmy. Zdecydowaną większość stanowili Meksykanie, oni się bawili świetnie. Mieli niesamowitą oprawę. Byli też niezwykle przyjaźni. A Polacy? Stonowani, może przez to, że nie było alkoholu? - zastanawia się Karol Walkowiak.
Miejskogóreczanie siedzieli za ławką rezerwowych.
- Najmilszy był moment, kiedy zawodnicy wychodzili z tunelu na rozgrzewkę. Za ławkę spojrzał Karol Świderski. Tam na trybunie siedziała jego żona. Po chwili pokazał też kciuk w górę w naszym kierunku, widział nas bowiem z flagą Miejskiej Górki - relacjonuje Karol Walkowiak.
Dopowiada, że w czasie meczu - gdy sędzia podyktował jedenastkę dla Polaków - w polskim obozie zapanowała zbyt duża euforia.
- Zawsze mówię, że karny to jeszcze nie gol. Tak też stało się w meczu z Meksykiem - mówi.
Jego zdaniem organizacja mundialu była bardzo dobra. Wszędzie panował porządek. Widać było, że Katarczycy chcieli zadbać o gości z całego świata. Karol Walkowiak podsumowuje, że choć widział tylko jeden mecz kadry w Katarze, mógłby polecieć na kolejny. Postawił tylko jeden warunek. Byłby to finał z udziałem Polaków.
- Powiedziałem współpracownikom, że w takiej sytuacji biorę ze sobą wszystkich - śmieje się.
Niestety, Polacy do finału nie awansowali.
Nie tylko mundial
Dla Jakuba Saleha i jego taty - Abdalla Saleha - wyjazd do Kataru miał szczególne znaczenie. Nie tylko oglądali mecze reprezentacji. Spotkali się także z rodziną.
- Byliśmy już na spotkaniach reprezentacji, ale tylko w Polsce. Zawsze chcieliśmy lecieć na mundial. To było nasze marzenie. W związku z tym, że w Katarze mamy rodzinę ze strony taty, połączyliśmy wyjazd na wydarzenie sportowe z odwiedzinami u bliskich - mówi Jakub Saleh. Dodaje, że do Kataru udali się ze znajomymi, Romanem Pietruszką i Piotrem Kozłowskim.
Rawiczanie oglądali trzy mecze fazy grupowej Polaków.
- Najbardziej emocjonujący był mecz z Argentyną. Zobaczyć Roberta Lewandowskiego i Leo Messiego na jednym boisku - to było ogromne przeżycie i piękne chwile. Już po ostatnim gwizdku meczu z Argentyną nerwowo śledziliśmy w telefonach rezultat ze spotkania Arabia Saudyjska - Meksyk. Po strzelonym golu Saudyjczyków na trybunach zapanowała ekstaza wśród Polaków. Wszyscy się cieszyliśmy. Nasze oczekiwania zostały spełnione. Gra pozostawiała trochę do życzenia w fazie grupowej, ale w meczu z Francją Polacy pokazali, szczególnie w pierwszej połowie, na co ich stać - opisuje Jakub Saleh.
Dodaje, że grupą wybrali się także na cztery inne mecze fazy grupowej, w tym dwa rewelacji mistrzostw - Maroka - z Belgami i Chorwatami.
Jakub Saleh wspomina, że na ulicach Dohy, czy na trybunach nie spotkali wielu Polaków. Z rozmów, które przeprowadzili wynikało, że do Kataru przyleciało około 50 tysięcy Meksykanów, kilkadziesiąt tysięcy Argentyńczyków czy Saudyjczyków.
- Jako Polacy byliśmy w mniejszości, ale na trybunach staraliśmy się dopingować jak mogliśmy naszą reprezentację - podkreśla Jakub Saleh, dopowiadając, że kibice stworzyli świetną atmosferę, niezależnie z którego zakątka świata byli.
Rawiczanin opisuje też sceny z metra.
- Wracając ze spotkania z Arabią Saudyjską, jako polscy kibice zaczęliśmy śpiewać „Saudi, Saudi”. Otrzymaliśmy od nich odpowiedź: „Polska, Polska”. To pokazuje, że żadnych niesnasek nie było - przyznaje.
Jakub Saleh był zaskoczony tym, że - głównie w Europie - zapanowało silne lobby antykatarskie.
- Zupełnie niepotrzebnie. Organizacja mistrzostw i logistyka były na najwyższym poziomie. Stewardzi we wszystkim pomagali. Stadiony były od siebie oddalone maksymalnie o kilkadziesiąt kilometrów. O nic nie trzeba się było martwić. Metro czy busy działały jak należy - stwierdza.
Grupa miała zaplanowany powrót do Polski na początku grudnia. Jak się później okazało, wypadł w dniu meczu z Francją.
- Spotkanie oglądaliśmy już w drodze z lotniska w Warszawie do domu. Tak przypadł koniec tej wyprawy - stety, niestety - podsumowuje Jakub Saleh.