Maciej Jagodziński jest wiceprzewodniczącym Rady Powiatu Rawickiego, wcześniej był radnym miejskim. Chętnie angażuje się w inicjatywy społeczne, bardzo dba o pamięć o naszych przodkach. Działa także w bojanowskim stowarzyszeniu "Razem Raźniej". Na co dzień pracuje jako lekarz weterynarii.
Nigdy jednak nie mówi wiele o sobie, a bez wątpienia jest osobą rozpoznawalną i lubianą w gminie. Jak to się stało, że został właśnie lekarzem weterynarii, od kiedy mieszka w Bojanowie, co robi w wolnym czasie?
Za mieszkaniem i pracą
Pochodzi z Leszna. W Bojanowie mieszka od 35 lat. Po skończonym stażu w Państwowej Lecznicy dla Zwierząt która wówczas mieściła się w Lesznie - "mając głowę pełną wiadomości teoretycznych" - chciał się sprawdzić w terenie. Został jednak oddelegowany na stanowisko pełniącego obowiązki kierownika zakładowego inspektora sanitarnego w rzeźni miejskiej w Lesznie. Miał wtedy 26 lat.
- Miałem zupełnie inne wyobrażenie. Chciałem pracować w terenie, leczyć, a gdzie tu praca w rzeźni. Trochę się początkowo buntowałem. Z perspektywy czasu jednak to doceniłem, bo pracowałem wówczas z byłym wojewódzkim lekarzem weterynarii - Klemensem Smereką - i on mówił, że wcześniej każdy student odbywał taką właśnie praktykę. Dodatkowo, wiedza, jaką tam zdobyłem bardzo przydała mi się w późniejszej pracy - opowiada Maciej Jagodziński.
Pierwsze mieszkanie służbowe otrzymał właśnie w Bojanowie - naprzeciw miejscowego browaru, bo tam znajdowała się kiedyś lecznica weterynaryjna. Zamieszkał tam już z żoną i półrocznym dzieckiem. Mężem został w wieku 25 lat.
Przez 3 lata pracował w państwowej weterynarii a później - gdy system zaczął się zmieniać - zdecydował się otworzyć własną działalność.
- Praca w państwowej placówce była łatwa, bo wszystko było zapewnione - leki, służbowy samochód, wszystko było dostarczone, więc nie wiedziałem, co mnie czeka, czy będą klienci, czy dam sobie radę - wspomina Jagodziński.
Zaryzykował jednak. Szybko znaleźli się rolnicy, którzy mu zaufali i zajęcia nie brakowało. Od tego momentu minęły już 32 lata.
W międzyczasie - o czym niewiele osób wie - pomagał także żonie w prowadzeniu apteki, która w latach 90-tych funkcjonowała w dwóch pokojach ich mieszkania.
"Kiedyś gonił mnie pies z budą"
Wciąż pracuje - otrzymując zadania zlecone przez Powiatową Inspekcję Weterynaryjną. Zajmuje się badaniem zwierząt rzeźnych i mięsnych, wykonuje szczepienia, pobiera próbki, sprawuje nadzór nad zdrowiem dużych zwierząt gospodarskich. Nie zawsze jest to praca łatwa.
- Zawsze jak wchodzę na teren jakiegoś gospodarstwa to gwiżdżę, bo nigdy nie wiadomo, skąd i jaki pies nadbiegnie. Kiedyś gonił mnie nawet pies z budą. Tylko do niej był przywiązany, a ona musiała być przegniła, bo jak ruszył na mnie to się za nim ciągnęła. Do dziś pamiętam, gdzie to było - opowiada Jagodziński.
W tej pracy - jak podkreśla - trzeba być naprawdę uważnym, by nie zostać np. przygniecionym przez krowę czy inne duże zwierzę. Ważny jest też refleks, bo - jak mówi Maciej Jagodziński - zdarzyło mu się już w ucieczce przed maciorą pokonywać dość wysoki płot.
Maciej Jagodziński prowadzi także gabinet przy domu, ale nie ukrywa, że nie podejmuje się specjalistycznych metod leczenia czy zabiegów. - Teraz weterynarze są bardzo mocno wyspecjalizowani w danej dziedzinie. Są uczeni bardzo konkretnych problemów, a nie wszystkiego - wyjaśnia, dodając, że on jest ze "starej" szkoły.
Dumny z dzieci i wnuków
16 lat temu państwo Jagodzińscy kupili w Bojanowie działkę budowlaną, na której stoi ich dom - przytulny, pełen ciepła i rodzinnych pamiątek. Początkowo ich budynek był jedynym w tej części miasta, obecnie istnieje tam już całe osiedle.Do Bojanowa Maciej Jagodziński przeprowadził się będąc ojcem jednego syna, dziś ma czworo dzieci - dwóch synów i dwie córki. Najstarszy syn Szymon jest lekarzem urologiem, córka Magdalena została magistrem farmacji, syn Kuba mieszka jeszcze z rodzicami i pracuje w jednej z miejscowych firm, a córka Katarzyna mieszka w Warszawie i pracuje w firmie związanej z budową elektrowni.
- Jestem bardzo dumny z wszystkich moich dzieci i wnuków, a mam ich już czworo - trzy wnuczki: Weronikę, Julię, Olę i jednego wnuczka - Leonarda - podkreśla.
Zawsze ma czas dla rodziny i dla innych
Maciej Jagodziński jest człowiekiem rodzinnym, ale sporo czasu poświęca także działalności społecznej. Od lat udziela się w miejscowym stowarzyszeniu osób niepełnosprawnych "Razem Raźniej w Bojanowie”. Ta aktywność zaczęła się od przyjaźni z Agnieszką i Dariuszem Sikorą, których poznał krótko po zamieszkaniu w Bojanowie. Nie tylko jest członkiem stowarzyszenia, ale doskonale zna usposobienie i ulubione zajęcia podopiecznych. I zawsze znajduje dla nich chwilę.
- Przez pandemię i śmierć Darka trochę ta nasza działalność osłabła, bo kiedyś byliśmy bardzo aktywni, organizowaliśmy zabawy charytatywne. Nie wiem, czy do tego wrócimy. Odejście Darka to był dla nas cios - mówi bojanowianin.
Z szacunkiem do osób starszych i historii
- Człowiek jest zwierzęciem stadnym - zaznacza Maciej Jagodziński, podkreślając jednocześnie, że tego nauczyła go mama. Od najmłodszych lat towarzyszył rodzicom i dziadkom w różnych uroczystościach, był także uczony szacunku do ludzi - nie tylko starszych.
Z domu rodzinnego, a także ze swojej młodzieńczej działalności w harcerstwie wyniósł również dbałość o historię - nie tylko swojej rodziny, ale całej ojczyzny i ludzi, o których pamiętać należy.
- Korzenie są dla mnie ważne. Nasza tożsamość musi być na czymś budowana. Dziadek był powstańcem wielkopolskim, ojciec harcerzem, moja mama i jej siostry, także. Brat mojej mamy był więźniem Oświęcimia przez prawie 5 lat, ojciec mój był więźniem rawickiego zakładu - jako harcerz dostał karę śmierci, później zamienioną na długoletnie więzienie, w końcu trafił do obozu Gross Rosen. Wrócił do domu mając 26 lat i ważąc 38 kg. O tym nie wolno zapomnieć - wylicza Maciej Jagodziński.
Zawsze lubiłsłuchać opowieści rodzinnych. Chciał wiedzieć wszystko, mimo że losy przodków nie należały do najłatwiejszych. Z dużym szacunkiem odnosi się do ludzi, których życie ciężko doświadczyło. Przez lata utrzymywał ciepłe relacje ze Stanisławą Kałką, która pochodziła z ukraińskiej wsi - Hurby i była świadkiem tragicznych wydarzeń na Wołyniu w 1943 roku. Pani Stanisława, którą nazywał swoją drugą mamą, zmarła w minionym roku.
Maciej Jagodziński zabiega, by w ważnych miejscach znalazły się tablice pamiątkowe, był m.in. inicjatorem odsłonięcia tablicy w Trzeboszu upamiętniającej 75. rocznicę przesiedleń ludności polskiej z Kresów Wschodnich oraz tablicy poświęconej 100 leciu Przyłączenia Ziemi Bojanowskiej do Macierzy na kościele parafialnym.
- Ważne jest, żeby człowiek był sam ze sobą "dogadany". Ja jestem. I ze wszystkimi chyba się dogaduję, wszystkich szanuję - zaznacza bojanowianin, który w tym roku został odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi. Doceniono jego pracę społeczną na rzecz "małej ojczyzny".
O czym marzy Maciej Jagodziński?
Zawsze marzył, żeby utworzyć w Bojanowie... chór. Kiedyś należał do chóru chłopięcego w Lesznie, pod dyrekcją asystenta Stefana Stuligrosza z poznańskich Słowików. Później śpiewał w chórze kolejowym założonym przez swojego dziadka. Z czasem z tej aktywności zrezygnował, choć cały czas go do śpiewnia ciągnie.
- Czasami słowa mniej znaczą niż zaśpiewana jedna zwrotka pieśni - przekonuje. Dodaje, że jest szczęśliwy, gdy może posłuchać dobrego koncertu - niekoniecznie muzyki poważnej. - Uspokaja mnie Niemen, Połomski ,Santor, Abba bo na tym zostałem wychowany, ale czasami lubię też sobie w samochodzie na full włączyć coś mocniejszego - zdradza.
Bardzo lubi turystykę - szczególnie górską. Razem z żoną przeszli chyba wszystkie szlaki w Tatrach. Planuje jeszcze przejść z dziećmi i wnukami z Morskiego Oka do Doliny Pięciu Stawów a dalej Doliną Roztoki do Wodogrzmotów Mickiewicza.
Cały czas utrzymuje kontakty z przyjaciółmi z czasów studenckich. Od 1983 roku co roku - do czasów pandemii - organizował zjazdy swojej grupy. Co roku spotykali się w innym miejscu i tym samym poznawali różne zakątki Polski. Maciej Jagodziński ma nadzieję, że uda się do tego zwyczaju powrócić, bo o poprzednich spotkaniach opowiada z ogromnym sentymentem i z uśmiechem na twarzy.