reklama

1000 km wiosłowania. Popłynęli Wisłą do Bałtyku (ZDJĘCIA, FILM)

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

1000 km wiosłowania. Popłynęli Wisłą do Bałtyku (ZDJĘCIA, FILM) - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościArtur Eling z Rawicza i wałbrzyszanin Dariusz Kalisz wybrali się w prawie tysiąckilometrową podróż kajakiem po Wiśle. Dotarcie do morza zajęło im 19 dni.

Dalszy ciąg artykułu znajdziesz pod filmem ↓

Artur Eling to pracownik Zakładu Wodociągów i Kanalizacji w Rawiczu, ale przede wszystkim człowiek z ogromną pasją. Jednym z jego hobby – a ma ich wiele - jest podróżowanie i to w wyjątkowym stylu.

Samodzielnie wykonanym rowerem przejechał kilka lat temu trasę ze Świnoujścia do Trójstyku. Po tej wyprawie uznał, że skoro ma już rower, to teraz zbuduje kanoe. Jak postanowił, tak zrobił. Łódź wyszła mu profesjonalnie. Najpierw zaczął nią pływać po Baryczy, ale wciąż było mu za mało. W minionym roku, wraz z kolegą, Dariuszem Kaliszem z Wałbrzycha, popłynęli z Wąsosza do Bałtyku.

W związku z tym, że Dariusz Kalisz okazał się doskonałym kompanem rawiczanina we wszystkich jego szalonych przygodach, szybko uznali, że czas na kolejną. W tym roku zdecydowali się płynąć do morza Wisłą.

 Nie musiałem go namawiać, Darek tylko czekał, aż ustalimy, jaka rzeka i kiedy - mówi Artur.

Gdy już ustalili trasę - rozpoczęli przygotowania, czyli niezbędne zakupy, omawianie szczegółów dotyczących pokonywania śluz, charakterystyki rzeki na poszczególnych kilometrach i    sprawdzanie pogody. Przygotowali też dobre kanoe nazwane Keiko... na cześć psa Artura Elinga, który zawsze najbardziej cieszy się z powrotu pana do domu.

Dobrze się przygotowali do wyprawy

Wyruszyli 1 czerwca. Autem dotarli do Oświęcimia. Tam o godzinie 8.00 wsiedli do drewnianego kanoe. Zapakowali do środka najważniejsze rzeczy, czyli, m.in. żywność w formie racji wojskowych, namiot, śpiwory i niezbędne ubrania, w tym specjalnie na tę okoliczność przygotowane koszulki.

Pierwszy odcinek spływu zawiódł ich do Tyńca. Łatwo nie było, bo większość czasu padało.

Przepłynęliśmy trzy śluzy, ale widoki na tym odcinku były dość monotonne - brzeg wysoki, zarośnięty, nie było nurtu. Przez 10 minut płynęliśmy kilometr.  Dotarliśmy w godzinach wieczornych na nocleg, który znaleźliśmy w miejscowym klasztorze - relacjonuje Artur Eling.

Mapy w prezencie od zakonnika

Gdy kolejnego dnia rano stawili się przy kanoe, by ruszyć dalej, spotkała ich miła niespodzianka. Przy łodzi czekał na nich zakonnik. Jak się okazało był zapalonym kajakarzem i sam przepłynął Wisłę, dlatego widok kanoe go zainteresował.

Przekazał nam mapy, z których sam korzystał i ostrzegł przed trudnymi odcinkami. Jego radny - jak się później przekonaliśmy - bardzo nam się przydały - podkreśla, Artur Eling.

Jak mówi, Wisła to nieprzewidywalna rzeka.

Jest na niej sporo mielizn, piaszczystych łach i małych wysepek, które nie wiadomo, z której strony opłynąć. Zdarzają się też miejsca ze skalistym dnem - dopowiada Dariusz, który nieoficjalnie przyjął rolę nawigatora rejsu.

Złowili... nietoperza

Na Wiśle mieli do pokonania siedem różnych śluz. Trzy w trasie do Tyńca, dwie w Krakowie i jedną we Włocławku, gdzie poziom wody był najwyższy, bo sięgał 17 metrów.

Przed każdą śluzą jest tabliczka z numerem telefonu do dyspozytora. Trzeba było się z nim skontaktować i podać, z jakiego kierunku płyniemy. On wtedy kazał nam zająć odpowiednie miejsce, chwycić bojki przy ścianie i wtedy śluza się za nami zamykała, przepusty się otwierały i byliśmy transportowani na inny poziom wody - opisuje Eling. Zaznacza, że zazwyczaj odbywało się to bez większych problemów. Ale bez żadnych przygód się nie obyło.

Podczas jednej z takich przepraw, w śluzie Kościuszko w Krakowie wyłowili z wody topiącego się nietoperza i przekazali go pod opiekę miejscowym służbom weterynaryjnym.

Potencjalnie groźną przygodę kajakarze przeżyli też dopływając do Kazimierza Dolnego.

Była ładna pogoda, gdy nagle nad naszą łódkę nadleciało coś jakby szkwał. Zrobiło się szaro, dmuchnęło i poleciało dalej. To trwało kilkanaście sekund, a i tak zdążyło nas obrócić w poprzek rzeki - wspomina Artur Eling.

Fale o mało nie zabrały namiotu

Z dziewiętnastu noclegów, dwa spędzili w miejscowych klasztorach, cztery w gospodarstwach agroturystycznych, a resztę w namiocie, który rozbijali gdzieś na brzegu – lub na sporych łachach rzecznych.

Jednego razu, gdy się obudziliśmy byliśmy cali przemoczeni, bo w nocy była burza i spory deszcz. Innym rankiem okazało się, że kanoe już do połowy w wodzie, a woda około 1,5 metra od namiotu. Przez kilka godzin jej poziom podniósł się o kilkadziesiąt centymetrów - opowiada rawiczanin

Nie tylko wiosłowali. Udało się coś zwiedzić

Na szczęście nie wydarzyło się nic, co mogłoby zakłócić ich wyprawę. Najbardziej dokuczyła im chyba deszczowa i wietrzna pogoda.

Mimo zmęczenia, bardzo chcieliśmy osiągnąć cel, więc nie poddawaliśmy się i udało się, choć lekko nie było. Wiosłowaliśmy przez 10-12 godzin dziennie. Wstawaliśmy czasami o 3.30, żeby zdążyć przed silnym wiatrem - opowiada Artur.

W chwilach odpoczynku udało im się nawet zwiedzić Sandomierz, Kraków, Tczew, a tam Muzeum Wisły, gdzie znajduje się słynny jacht „Opty” Leonida Teligi. Artur marzył, żeby go zobaczyć. Wcześniej - jeszcze zanim ruszyli Wisłą -  rawiczanin zahaczył o kopalnię „Wujek” w Katowicach, gdzie niegdyś przez siedem lat pracował pod ziemią zajmując się eksploatacją maszyn i urządzeń górniczych. To była krótka, ale pełna sentymentów wizyta.

Cel został osiągnięty

Podróż Artura i Dariusza do Bałtyku trwała 19 dni. Przepłynęli 953 kilometry, czyli średnio około 50 km dziennie.

Kuliśmy żelazo póki gorące - śmieją się dzisiaj. - Gdy byliśmy już coraz bliżej, sprawdzaliśmy, czy woda słodka, czy już słona - dopowiadają.

Nad morze - do Gdańska - dotarli 19 czerwca. Na miejscu czekali już na nich Wiktoria, córka Artura z chłopakiem Krystianem Eliaszem, którzy pomagali im ogarnąć całą logistykę wyprawy. Wspólnie cieszyli się z osiągniętego celu.

Dokąd następnym razem?

Emocje już opadły, obaj panowie odpoczęli. Pojawiły się oczywiście pomysły kolejnych wypraw, ale na razie Artur i Dariusz nie chcą ich zdradzać, by nie zapeszyć. Na pewno jednak wyprawa będzie spektakularna.

Póki co, Artur Eling przygotowuje internetowy podręcznik dla innych osób, które chciałyby pokonać taką trasę, jak oni.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy