Pochodząca ze Śląskowa Zofia Wyrwa zmarła 28 grudnia.
15 kwietnia obchodziła 100. urodziny. Mimo ograniczeń z powodu koronawirusa, w tym dniu telefon w jej domu nie cichł – dzwoniły dzieci, wnuki i prawnuki, przyjaciele i znajomi. Jednak największą niespodziankę sprawił jej prawnuczek Bartek, który w tym dniu postanowił... przyjść na świat.
Pani Zofia doczekała się 7 dzieci, 34 wnuków i całe grono prawnucząt i praprawnucząt. W dniu urodzin jubilatki wnuczka Emilia urodziła Bartka, a dzień później na świat przyszły... bliźnięta: Natan i Nikodem.
Zofia Wyrwa wiele w życiu przeszła. Zawsze była uśmiechnięta, energiczna, życzliwa. Jak sama mówiła, przez całe życie starała się być dobra i tolerancyjna dla wszystkich. - Nikomu nie ubliżam i wszystkich szanuję, ale to co się teraz dzieje przechodzi wszelkie granice. Bardzo mnie boli, jak tak wszyscy cyganią, nawet nasz prezydent. Dlaczego nam nie chcą powiedzieć prawdy. Swoje już przeżyłam i nikt mnie nie przekona, że mam myśleć inaczej – ja wiem swoje. Nawet chciałam do tego naszego prezydenta list napisać, co myślę o tym wszystkim, ale dałam sobie spokój - mówiła kilka miesiecy temu w rozmowie z "Życiem" pani Zofia.
Zofia Wyrwa pochodziła z dawnego województwa małopolskiego. Jej rodzinna miejscowość leżała 40 km od ówczesnej granicy z Rumunią i 21 - z Węgrami.
Jej ojciec był legionistą i w 1914 roku walczył razem z Józefem Piłsudskim. Pochodziła z domu, gdzie było 5 dziewcząt. Po ukończeniu 17 lat poszła się uczyć za pielęgniarkę. - Nie dla zarobku, ale dlatego, że zawsze o tym marzyłam. Poza tym, takie kursy z pierwszej pomocy przechodziliśmy należąc do harcerstwa i straży pożarnej. Byłam wtedy bardzo młoda, dlatego ja i moje rówieśniczki nie zostałyśmy od razu dopuszczone do pracy na oddziałach, ale pracowałyśmy w szpitalnym ogrodzie. Dopiero, gdy skończyłam 18 lat mogłam pomagać na oddziale. Zaczęłam od opatrunkowego – wspominała.
Od momentu wkroczenia Niemców do Polski, krótko pracowała w szpitalu, gdzie była świadkiem tragicznych wydarzeń. Na jej oczach rozstrzelano znakomitą okulistkę.
Kilka tygodni później Niemcy wywieźli całą rodzinę do łagru w Krakowie. Tam jednak długo nie pozostali. Zostali przemieszczeni do niemieckiego gospodarstwa, gdzie pracowali na roli. Niemcy nie traktowali ich wówczas najgorzej. - Kilku z nich ojciec zaprosił nawet na wigilię. Wtedy okazało się, że jeden z żołnierzy jest mówiącym po niemiecku Ślązakiem, a w mundurze miał zaszyty medalik, który otrzymał od matki. W późniejszych czasach utrzymywaliśmy nawet kontakt z jego rodziną - wspominała Zofia Wyrwa.
Pod koniec wojny Zofia Wyrwa wraz z rodziną została przewieziona do Bojanowa, do tamtejszego obozu.
- Pamiętam, że transport liczył 67 wagonów. W Bojanowie spaliśmy na trzypiętrowych, zawszonych łóżkach. To był koniec kwietnia, a w maju Niemcy wyprowadzili się z Bojanowa i odzyskaliśmy wolność. Wtedy osiedlono nas w Śląskowie - trzy rodziny z tego krakowskiego. Chciałam wrócić do pracy w szpitalu, a ojciec na poczcie, ale nie udało się i wiele lat prowadziliśmy gospodarstwo rolne – wyjaśnia.
W Śląskowie poznała swojego męża Edmunda - wówczas po raz drugi stanęła na ślubnym kobiercu.
- Pierwszy raz wyszłam za mąż jeszcze w moich rodzinnych stronach. Mąż pracował na kolei. Kiedyś zabrało go gestapo oskarżając nas o współpracę z partyzantką. Podobny los spotkał kilka innych kobiet z mojej wioski. Nasi mężowie najpierw przebywali w Stanisławowie, gdzie przekazywaliśmy im paczki. Ale pewnego dnia torowy przyniósł nam zmiętą karteczkę znalezioną przy szynach, którą ktoś wyrzucił z pociągu. Poinformowano nas w ten sposób, że przenoszą ich na Majdanek. Jakiś czas później dostałam dokument, że mąż zmarł w obozie na tyfus - koperta była duża, żółta z czarnym paskiem. Napisali numer grobu i, że szczątki zostały spalone – wspominała Zofia Wyrwa.
Z drugim mężem Edmundem założyła rodzinę i spędziła prawie 60 lat. Razem prowadzili gospodarstwo rolne, które przejął syn, a teraz wnuk. Doczekali się 7 dzieci.
- Dziś grono najbliższych liczy prawie 200 osób. Samych wnuków i prawnuków mam prawie 120. Bardzo ich wszystkich kocham. Pamiętam o wszystkich urodzinach, chrzcinach, czy ślubach. Wszystko bardzo dobrze się do mnie zwracają i dobrze mnie traktują - wspominała.
Zofia Wyrwa była znaną w okolicy osobą. Kilkadziesiąt lat szefowała KGW w Śląskowie, była radną gminną i zasiadała w radzie banku.