Mieszkanka Masłowa, pielęgniarka w zakładzie opiekuńczo-leczniczym, mama czterech dorosłych córek, jest już znana w kręgach biegowych i nikogo nie dziwi, że pokonuje spektakularne dystanse. Ale jak to wszystko się zaczęło?
Zaraziła się od bliskich
Lidia Eling biegać zaczęła w 2011 roku. Bakcyla "połknęła" od męża i siostry.
- Wówczas zrodziła się myśl, że może spróbuję. No i kupiłam buty do biegania i pobiegłam. Najpierw osiem kilometrów - wspominała kilka lat temu w rozmowie z redakcją.
Szybko okazało się, że jest to dyscyplina idealna dla niej. Zafascynowało ją to na tyle, że zaczęła trenować po trzy razy w tygodniu. Pokonywała wtedy od 10 do 15 kilometrów. Już po trzech miesiącach regularnego biegania postanowiła, że weźmie udział w zawodach.
- Był to Bieg Świętej Katarzyny w Rudnej na dziesięć kilometrów - relacjonuje Lidia Eling.
Na takich dystansach się nie skończyło. Już w marcu 2012 roku pobiegła w półmaratonie w Ostrowie Wielkopolskim. Potem pomyślała, że dobrze byłoby przebiec maraton. Jak pomyślała, tak zrobiła. Stało się to po dziewięciu miesiącach biegania, w Krakowie. Biegła wtedy z mężem. Z roku na rok "rozkręcała się coraz bardziej". Jej możliwości można było zobaczyć chociażby podczas kolejnych edycji Rawickiego 24-godzinnego Festiwalu Sportu.
To nie było łatwe wyzwanie
Jej marzeniem był dystans 240 km, czyli Bieg Siedmiu Szczytów - najdłuższy dystans na Dolnośląskim Festiwalu Biegów Górskich w Lądku Zdroju. Spełniła je w lipcu tego roku.
- Do pokonania było siedem szczytów, skały, kamienie, korzenie drzew w lesie, strome zbiegi, a daleko mi do górskich biegaczy, którzy niczym kózki skaczą bez obaw po kamykach. Moje trasy to głównie asfalt i utwardzone polne drogi. Jednak udało się i spełniłam swoje największe marzenie. Jestem bardzo szczęśliwa - opisuje Lidia.
- Były na trasie trzy punkty, na których można było pospać, ale ja nie skorzystałam. W związku z tym chyba widziałam wiele rzeczy, których nie było w trakcie kryzysu z pokonywaniem senności. Głównie koty. Ale to akurat miłe, bo bardzo je lubię - żaruje rawiczanka.
Po górach - w upale, deszczu i bez snu
- Trudno się biega, gdy jest tak gorąco, a kamienie są śliskie. Ja miałam jeszcze ze sobą plecak. Niektórzy zawodnicy mają support na trasie. Wtedy niezbędne tylko rzeczy mają przy sobie. Mój, w pełni wyposażony w niezbedne rzeczy i picie, plecak miał 4 kg - opowiada mieszkanka Masłowa.
- Coś, co zdobywa się trudniej daje więcej satysfakcji, a szczególnie wtedy, gdy było to marzenie - przyznaje.